11 października 2012

Rozdział 30

Ten rozdział jest właśnie dla Ciebie, bo Ty to dałaś mi siłę by wytrwać do końca.

*około pięciu lat później*
- O mój Boże! - zza pleców dobiegł mnie bardzo piskliwy dziewczęcy głos. - Ty jesteś Harry Styles, tak? - odwróciłem się do niej i zobaczyłem, jak radość na jej twarzy, ustępuje miejsca przerażeniu. - Ja, ja...
I uciekła. Nie dziwię się jej. Poczęstowałem ją bowiem miną człowieka palącego się na stosie, którą serwowałem wszystkim, którzy zaczepiali mnie na ulicy. Blizny nie zmieniły najwyraźniej mojej twarzy na tyle, bym mógł zostawać nierozpoznawany przez byłych fanów.
Naciągnąłem kaptur jeszcze bardziej na głowę, a na nos wcisnąłem okulary przeciwsłoneczne. W wyniku gorączkowego gmerania w kieszeniach, udało mi się znaleźć jednego, wyjątkowo pogniecionego papierosa, którego odpaliłem drżącymi rękoma. Zaciągnąłem się z ulgą i wydmuchałem dym prosto w twarz nadchodzącego z lewej strony mężczyzny w garniturze, który spojrzał na mnie z wyraźną niechęcią i oddalił się szybko. Zresztą nie on jedyny.
Samotny, opuszczony, niechciany przez nikogo... Sam byłem sobie zresztą winny - zraziłem sobie wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób próbowali mi pomóc. Chcieli pewnie jakoś wspomóc. W końcu straciłem dziewczynę, straciłem przyjaciół. Na pewno uważali, że tak trzeba. Litowali się nademną. A ja tej litości nie chciałem.
Może gdybym jednak przyjął tą pomoc nie stoczyłbym się na samo dno? Wsparcie jest bardzo, bardzo ważne. Tak właściwie to bez niego ani rusz. Cóż... szkoda, że domyśliłem się tego dopiero, kiedy było już po wszystkim.
Zaczęło się niewinne. Oczywiście jeśli bulimię i anoreksję można tak nazwać. Zaczęło się to... zaraz po wyjściu ze szpitala. Kiedy zobaczyłem w lustrze, znienawidziłem samego siebie. Byłem chudy, zbyt chudy, ale dla siebie jednak niewystarczająco. Głodówki, wymioty, intensywne ćwiczenia - od tej pory tak wyglądał plan mojego perfekcyjnie zaplanowanego dnia. Dzięki temu w pewnym stopniu udało uciec mi się od wspomnień ciągle meczących mój umysł. Ale tylko w pewnym stopniu.
Moją przypadłość zdołałem ukryć w tajemnicy jedynie przez pół roku, może nawet mniej. Nie pamiętam zbyt dobrze tamtego dnia. Jedynie krzyki lekarzy i zapłakaną twarz mamy udało mi się jakoś zatrzymać w pamięci, ale nawet te wspomnienia były jakoś dziwnie wyblakłe. Pamiętam jeszcze... Nie, na pamiętam już nic. Następne wspomnienie pojawiło się dopiero po jakimś tygodniu. A później było już tylko długie leczenie psychoterapeutyczne.
Na początku było dobrze. Zebrałem nawet siły by pojechać na groby chłopaków i Cassie. Dobra, nie zrobiłem tego z własnej woli. Moja terapeutka uznała, że ta "pielgrzymka", jakim mianem określiła moją przygodę, sprawi, że poczuję się lepiej. Miała rację, bowiem ta wizyta przyniosła mi niespodziewaną ulgę. Zrozumiałem, że śmierć jest nieuchronna i każdy prędzej czy później stanie przed obliczem Pana. A oni są na pewno o wiele szczęśliwsi...
Jednak półtora roku później, moje podejście do tej sprawy nabrało gwałtownego zwrotu. Dlaczego? Krótko mówiąc, nie potrafiłem się odnaleźć w nowej sytuacji, a ból po stracie przyjaciół i dziewczyny powrócił ze zdwojoną siłą. W dodatku, Gemma zaszła w ciążę i cała uwaga rodziny skupiła się na niej, więc nikt nie zauważył, że zaczęło dziać się ze mną coś dziwnego. I może nawet jednym z tego przyczyn, był właśnie kompletny brak zainteresowania.
Cięcia pojawiały się na całym ciele, począwszy od nadgarstków, a skończywszy na nogach. Nie raz pozwalały odpłynąć od rzeczywistości. Miałem nawet coś w rodzaju omamów, bo ukazywały mi się mgliste postacie chłopaków i Cassie, które krzyczały na mnie bym się opamiętał. Jednak wiedziałem dobrze, że są wytworem mojej wyobraźni, więc skutecznie je ignorowałem. A poziomych, krwawych kresek było coraz więcej...
Ale podobnie jak poprzednim razem z tej tajemnicy również nie udało mi się ukryć przez światem. Zostałem wysłany do szpitala psychiatrycznego, gdzie spędziłem dwa miesiące na oddziale intensywnej terapii, ponieważ wykryto u mnie bardzo silną depresję i taki sam okres czasu na normalnym oddziale. Tam w końcu mogłem spotkać się z mamą. Bardzo płakała. I to nie tylko z mojego powodu...
Było tak samo jak z chłopakami i Cassie. Odrzucałem od siebie myśl, że moja siostra może już nie żyć. Ale podobnie jak w pozostałych przypadkach okazało się to bolesną prawdą.
Umarła przy porodzie. Umarła przy porodzie, bo wybrała życie dziecka zamiast swojego. Umarła, bo chciała, żeby dziecko które w sobie nosiła mogło wieść dalsze życie. Miało wychować się bez matki i bez ojca, bowiem koleś który nim był go nie chciał, ale najważniejszy był fakt, że żył.
Psychiatrzy dziwili się, dlaczego po tym wizycie mamy tak gwałtownie mi się polepszyło. Dla mnie było to proste - chciałem pomóc mamie w wychowywaniu małego Tom'a. Wiedziałem dobrze, jak bardzo jest tym przytłoczona. Zbyt wiele zdarzyło się dla niej w zbyt krótkim czasie - dwa razy prawie straciła syna, a później zmarła jej córka, zostawiając po sobie na tym świecie jedynie małą, bezbronną istotkę. Musiałem jej pomóc.
A wiec pomagałem. Najlepiej jak mogłem, wkładając w to całe serce i każdą wolną chwilę. Chciałem, żeby chłopiec wyrósł na pożądnego człowieka i żeby śmierć jego matki nie poszła na marne. Wiedziałem dobrze, że Gemma patrzy na nas teraz z góry i uśmiecha się, widząc że tak dobrze sobie radzimy.
Zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę do Londynu. Nasz stary dom przywodził zbyt wiele bolesnych wspomnień. Liczyliśmy, że wyjdzie nam to na dobre i byliśmy pewni przekonania i nadziei. Tak właśnie miało być. Do mojego perfekcyjnego świata znów miał powrócił porządek.
Nie pamiętam dokładnie kiedy się to stało. Błądziłem nocą po jakiś nieprzyjemnych uliczkach w poszukiwaniu głównej drogi, ale nie zbyt mi to wychodziło. Zagłębiałem się coraz bardziej w puste magazyny i opuszczone domy, a jedyne co czułem to był strach. Straciłem już wszelką nadzieję, że uda mi się kiedykolwiek wyjść z tego mrocznego labiryntu.
I wtedy spotkałem ich. Handlarzy narkotyków.
Widzę szok na waszej twarzy kiedy to czytacie, wiecie? Myślicie, że jestem pojebany. Ale nie jestem. Jestem po prostu bardzo, bardzo chorym i pomylonym człowiekiem, który wycierpiał w życiu więcej niż niejedna starsza osoba. "Błądzenie jest rzeczą ludzką" czyż nie?
Tak więc, w wieku dwudziestu jeden lat, zacząłem brać narkotyki i uzależniłem się od nich już od pierwszego razu. Dawały mi to pieprzone poczucie, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Pozwalały... cóż, jednym słowem odlecieć. Odizolować się od rzeczywistości i ignorować wszystko.
Na początku niewielkie dawki, stawały się coraz większe, większe i większe. Dopiero wtedy uzależnienie zaczęło dawać o sobie we znaki. Gdy zabrakło mi odpowiedniej dawki zaczynałem panikować i by ją zdobyć, byłem gotów zabić osobę, która by je miała lub która uniemożliwiła by mi ich zdobycie. Praktycznie nie jadłem i nie piłem, do życia potrzebny był mi jedynie biały proszek.
Dziwiłem się dlaczego mama nie zauważyła żadnych zmian. A zmieniłem się drastycznie nie tylko z wyglądu, ale również i z charakteru. Ale ona była zbyt zaabsorbowana dzieckiem, żeby poświęcać mi chociaż minutę dziennie... I chyba to zachęcało mnie do brania coraz to większych dawek.
Później... Kolejna biała plama na umyśle. Błyski, światła, krzyki. Nic więcej. Po prostu w jednym momencie stałem, lekko kołysząc się przed mamą, a w drugim budziłem się w szpitalu. Tak, znowu on. Trafiłem tam już chyba po raz czwarty w bardzo krótkich odstępach czasu. I jak zwykle przywitał mnie tam doktor Green, który w ciągu tych lat zdąrzył nabrać jeszcze trochę więcej tuszy, a jego twarz przyozdabiało kilka zmarszczek. Wyglądał jeszcze bardzo poważnie, po czym wręczył mi do dłoni kartkę, której treść sprawiła, że zaschło mi w gardle.
Odwyk. Najgorsze miejsce na świecie. No przynajmniej dla mnie. Czułem się zwyczajnie przytłoczony ta gigantyczną liczbą pacjentów i personelu. A najgorsze było chyba jednak to, że ci wszyscy ludzie chcieli się ze mną zaprzyjaźnić i nie przyjmowali do wiadomości ewentualnej odmowy. Dzięki Bogu, będąc w ośrodku nie miałem zbyt dużo wolnego czasu, bo ciągle chodziłem na jakieś sesje, więc takie osoby nie maltretowały mnie zbyt często.
To śmieszne, że po upływie prawie pięciu lat zrozumiałem, jak paskudnie zarozumiałym chujem się stałem. Niszczyłem nie tylko siebie, ale i również moją mamę, która mimo wszystko mnie nie opuściła. A na to nie mogłem pozwolić tym bardziej. W dodatku musiałem, po prostu musiałem wychować Tom'a na dobrego człowieka, który miał być równie wspaniały, jak jego matka.
Papieros dopalił się, a ja z ciężkim westchnieniem zgniotłem go czubkiem buta i schowałem do kieszeni kurtki zmarznięte dłonie. W tym samym momencie gdzieś zaczęto grać "Cichą noc", a facet ze sklepu ze starociami zaczął wciskać na wystawę gigantycznych rozmiarów choinkę, obwieszoną zbyt dużą ilością świecidełek.
Święta. Uhm, jak mógłbym zapomnieć? Przecież właśnie po to ruszyłem dupę z domu - żeby kupić coś mamie i Tomowi... A zamiast tego zacząłem wracać do wspomnień. Miałem już tego nie robić, bo gdy wracałem do nich pamięcią... Znowu zaczynało robić się ze mną źle.
Wsiadłem do samochodu, nie wiedząc co robić. Po zastanowieniu uznałem, że dobrze zrobi mi wizyta w Manchesterze, na grobie Cassie. Zawsze po tych wizytach było mi jakoś lepiej. Może dlatego, że zwykłem z nią rozmawiać. Nie była to o tyle rozmowa co monolog, w którym zwykłem żalić się mojej dziewczynie ( tak, ciągle nazywałem ją swoją dziewczyną ) na to, że mnie zostawiła. Tak właściwie nie było to jej winą, ale chociaż miałem na kogo ją zwalać...
Podróż opłynęła mi dosyć szybko, więc nim się spostrzegłem byłem już przy cmentarzu. Kupiłem duży, fioletowy znicz, po czym skierowałem się w dobrze mi już znaną drogę. Śnieg chrupał pod moimi stopami i okrywał pobliskie groby mięciutką pierzyną, chowając pod nią znicze i wiązanki. Jakieś małżeństwo próbowało właśnie zrzucić śnieg z nagrobka, ale marnie im to szło, ponieważ śnieg sypał dzisiaj wyjątkowo mocno.
Wreszcie dotarłem do celu. Wielki, wykonany z ciemnego marmuru pomnik, z wygrawerowanym na nim złotymi literami: Casandra Justine Millet, a pod nim, nieco mniejszymi: 1.10.1994-14.09.2012. Zgarnąłem nieco śniegu i na jego miejscu postawiłem zapalony znicz.
- Hej - szepnąłem. - Tak jakoś przyjechałem. Zebrało mi się na wspomnienia, a zawsze, gdy do ciebie przyjeżdżałem, polepszało mi się - wziąłem głęboki wdech. - Nie dociera do mnie, że są już święta. I nie dociera do mnie, że to już ponad pięć lat. Pięć lat nie ma cię już z z nami. Pięć lat ciągłych upadków. Pięć lat cierpienia. Pięć lat błędów. - spojrzałem wściekle na grób. - A ty wszystko przez ciebie.
- Znowu przyszedłeś tu by mnie oskarżać? - zaśmiał się ktoś z tyłu. - Bo wysłuchuję tego od pięciu lat i zaczyna być to nurzące, wiesz?
Odwróciłem się napięcie. A przedemną stała ona - Cassie. Wyglądała tak samo, jak w dniu kiedy zobaczyłem ją po raz ostatni. Każdy element jej skóry wydawał się być nienaruszony, ale jednak wyglądała jakoś inaczej, tak bardziej... hm... przezroczyście? Och, no tak. Czego ty Styles oczekiwałeś, co? Że będzie żywa? Ona musiała być aniołem.
Ale mimo wszystko mój szok był gigantyczny. Wcześniej owszem, widywałem jakieś widma, ale nie było wtedy ze mną najlepiej, więc nie traktowałe ich poważnie. Ale to naprawdę musiała być Cassie. Znaczy się jej dusza. Ale ta nadal Cassie.
- Co ty tu robisz? - zdołałem wydukać, obserwując jak dziewczyna podchodzi do mnie z uśmiechem.
- Co robię? Przyszłam, bo nie mogę patrzeć, jak się męczysz.
- Wszystko jest okej - skłamałem.
Dziewczyna spojrzała się na mnie krzywo.
- Nadal nie umiesz kłamać.
- Chociaż to się nie zmieniło.
Zaśmialiśmy się oboje. Cassie stanęła przedemną i wyciągnęła rękę, jakby chciała mnie dotknąć, ale po chwili opuściła ją z wyraźnym bólem.
- Czemu tego nie zrobisz? - szepnąłem.
- Nie mogę - odwróciła wzrok. - Po pierwsze jestem jedynie duszą, czyli nie jestem materialna, a po drugie mogę tylko z tobą rozmawiać.
- To o czym chcesz rozmawiać? - zapytałem po chwili milczenia.
- O tobie, Hazz. O tobie.
Właśnie tego pytania chciałem uniknąć. Dziewczyna na pewno wiedziała co się ze mną działo, ale nie chciałem się jej z tego tłumaczyć. I bez tego doskonale wiedziałem iż się na mnie zawiodła. Na pewno nie oczekiwała po mnie takiego zachowania.
- A nie możemy o tobie? - zapytałem z nadzieję.
- O mnie? - zaśmiała się. - Możemy pogadać o mnie, ale nic się nie zmieniło.
- A... co u chłopaków?
- Cieszę się, że pytasz, bo właśnie tym przypomniałeś mi, że mam ci przekazać od nich pozdrowienia - uśmiech rozświetlił jej twarz. - U nich jest świetnie - jej twarz nagle spoważniała. - Zmieniasz temat!
Kłamstwo nie miało sensu, bo dziewczyna rozpoznałaby, że blefuję. Kiwnąłem więc głową, a ona westchnęła ciężko.
- Dlaczego nie możesz sobie z tym poradzić?
- Nie wiem - mruknąłem, patrząc na swoje dłonie. - Po prostu znaczyliście dla mnie zbyt wiele, żebym mógł się jakoś z waszą śmiercią pogodzić.
- Ale nie możesz ciągle żyć przeszłością! Właśnie tego próbowałeś mnie nauczyć, a teraz sam łamiesz tą zasadę, Hazz.
- I teraz rozumiem dlaczego tak nie potrafiłaś.
- Własnie, że nie. Kiedy dowiedziałam się o twojej śmierci dotarło do mnie, że do tej pory źle to rozumiałam.
Zamilkłem, bo na tą ripostę, jakby zabrakło mi odpowiedzi.
- Harry - Cassie odezwała się łagodnie. - A może być sobie kogoś znalazł, co?
- Rozumiesz to, że po tobie nie będę w stanie pokochać?
- A może...
- CO TY TU WOGÓLE ROBISZ DO CHOLERY?! - wrzasnąłem na cały cmentarz. - JESTEŚ NA PEWNO WYTWOREM MOJEJ WYOBRAŹNI! TWOJA OBECNOŚĆ TUTAJ JEST NIEMOŻLIWA!
- Dla Niego nie ma słowa niemożliwe - powiedziała, jakby nie usłyszała mojego wybuchu. - A poza tym, może nie jestem wytworem twojej wyobraźni, a gryzącym cię sumieniem?
Tymi słowami dała mi cholernie do myślenia. Może rzeczywiście gryzło mnie sumienie? Może rzeczywiście byłem przepełniony winą? Ale winą do samego siebie. Za to, że zachowywałem się, jak zachowywałem, doprowadzając przy tym osoby, które kochałem do załamania. Dopiero teraz dostrzegłem, jak wiele bezsensownych błędów popełniałem. Jak beznadziejnie rozczulałem się nad sobą, popadając to w coraz kolejne nałogi...
Byłem kutasem. Głupim, zarozumiałym i zadufanym w sobie kutasem.
- Jestem kutasem.
Cassie zachichotała.
- Nie, nie jesteś kutasem Hazz. Po prostu zboczyłeś z właściwej drogi w życiu.
Wolno pokiwałem głową, po czym spojrzałem na dziewczynę z uśmiechem.
- Dziękuję, dzięki tobie zacząłem wszystko rozumieć.
- Oh, do usług - mrugnęła. - I obiecujesz, że postarasz się jakoś ułożyć swoje życie?
- Obiecuję - przyłożyłem rękę do serca.
Uśmiechnęła się, po czym jej postać zaczęła się rozmywać.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziała.
- Ja ciebie też - powiedziałem z powagą. - I zawsze będę.
A kiedy już zniknęła, w moim sercu narodziła się nadzieja, że teraz już naprawdę, w moim życiu nastanie happy end.

Witajcie po raz ostatni. Szczerze mówiąc nie dociera do mnie fakt, że pisze do was na tym blogu po raz ostatni. Włożyłam w niego niego niemal pół roku pracy i wysiłku. Nigdy nie spodziewałam, że zbiorę aż tylu czytelników, których zajebistość przekroczy wszelkie miary i granice wyznaczone przez ludzki umysł. Na pewno widzieliście dedykację, prawda? Jest napisana w taki, a nie inny sposób, bo chcę i pragnę podziękować serdecznie każdemu z was. I nie ważne jest czy komentowałeś rozdziały, czy nie, czy przeczytałeś każdy rozdział albo czy byłeś ze mną od samego początku czy może przyszedłeś, kiedy zaczęłam pisać ostatnie rozdziały. Każdego z was kocham tak bardzo mocno, że tej mojej miłości nie jest w stanie określić po prostu nic. 
Liczę, że pokochaliście Harry'ego i Cassie tak bardzo jak ja. I chcę wam powiedzieć, że to zakończenie, które wymyśliłam jest swego rodzaju happy endem. Nie jestem w stanie określić dlaczego, ale po prostu uważam, że tak jest.
I na samym końcu, pragnę was przeprosić za każdą wylaną łzę. Smajle kochane i idźcie zdobywać świat.
Ale jeśli chcecie zostać ze mną dłużej, zapraszam tu, gdzie niedługo pojawi się nowy rozdział.
Kocham was. xx

02 października 2012

Rozdział 29

Kiedy się ocknąłem, z początku nie wiedziałem co się stało. W mojej głowie majaczyły tylko niejasne obrazy czy dźwięki, których jedna nie dało skleić się w logiczną całość. Dotkliwy ból w kręgosłupie, nieprawdopodobne zawroty głowy oraz cholerna suchość w gardle, dały mi pewność, że w moim perfekcyjnie uporządkowanym świecie stało się coś, co zakłóciło porządek.
Omiotłem spojrzeniem pomieszczenie. Białe ściany, białe firanki, biała pościel na moim łóżku. Duże, przestronne, bardzo puste, nie licząc kremowej kanapy w jego prawym rogu oraz nocnego stoika, również tego samego koloru. Na suficie znajdowały się wielkie lampy, rodzaju tych, które znajdują się w salach szpitalnych...
Szpital?
I wszystkie wspomnienia powróciły - spadający samolot, paniczne krzyki ludzi... a później pustka. Biała plama na umyśle. Ale i bez tego wiedziałem, że udało mi się jakimś cudem uniknąć śmierci. Ale co z moimi przyjaciółmi? Czy im też udało się przeżyć?
Spróbowałem unieść się na łokciach, by zmienić niewygodną pozycję, w której aktualnie się znajdowałem, ale ręce jakby odmawiały mi posłuszeństwa. Były blade i chude. Miałem wrażenie, że spędziły trochę czasu pod gipsem czy coś...
Ale w tej chwili nie to było ważne. Musiałem się dowiedzieć czy moi przyjaciele wyszli z katastrofy cało...
W tym samym momencie, kiedy zastanawiałem się jak bez żadnych gwałtownych ruchów spróbować się podnieść, do pokoju wszedł niski i łysy mężczyzna, najprawdopodobniej lekarz, w otoczeniu mamy i Gemmy. Cała trójka była ponura, a na twarzy mojej rodzicielki zobaczyłem łzy.
- ... i dlatego powinny panie, jak najszybciej udać do domu. Tkwią tu panie całe dwa sześć, odkąd zjawił się tu Harry i...
- A co jeśli on się wtedy obudzi? - przerwała mu Gemma. Przeraził mnie jej głos. A brzmiała równie źle, jak wyglądała. A może jeszcze gorzej?
- Natychmiast do pań zadzwonimy - powiedział lekarz cierpliwie. - Poza tym jego aktualny stan nie wskazu...
W tym samym momencie głos zamarł mu w gardle. Z roztwartymi ustami zaczął przypatrywać się moim niemrawym próbom wstania na nogi. Wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć, że to co widzi dzieje się naprawdę.
Mama i Gemma podąrzyły za jego wzrokiem i również zamarły. Nastała cisza, a po niej jakby coś eksplodowało. W jednym momencie Gemma zaczęła wrzeszczeć, mama usunęła się bezwładnie na podłogę, a lekarz natychmiast podbiegł do mnie, pchnął na łóżko i natychmiast zaczął mierzyć puls, mrucząc pod nosem "niesamowite, niesamowite". Chwilę później pokój zapełnił się tłumem innych medyków i pielęgniarek, którzy zaczęli skakać wokół mnie, robić różne pomiary.
Byłem tym wszystkim zdezorientowany. Czym ci ludzie tak się ekscytują? Po prostu się obudziłem. I tyle. Nie było w tym nic interesującego. No fakt, ocalałem po katastrofie, ale na pewno przeżyli również inni ludzie... Prawda?
Biedny, biedny naiwny Harry.

Posadzili na wózek i otoczyli ze wszystkich stron, tak żeby wścibskie gapie nie mogli zauważyć kto na nim siedzi. Była to jedyna rzecz, za którą byłem im wdzięczny  Nie odpowiadali bowiem za żadne z moich pytań, nie pozwolili porozmawiać z mamą ani Gemmą. Nie mogłem ich nawet dotknąć. Krótko mówiąc, byłem wściekły.
Pielęgniarka wjechała ze mną do dużego pomieszczenia, w którym znajdowało się biurko i krzesła po obydwu jego stronach. Usadzono mnie na jednym z nich. Nie zrobili tego zbyt delikatnie, bo syknąłem z bólu i spojrzałem się wściekle na pielęgniarzy, którzy szybko opuścili pokój, zostawiając mnie samego. Wgapiłem się we własne dłonie, myśląc czego mogę się spodziewać.
Odpowiedź nadeszła dosyć szybko, bo po chwili do pokoju wszedł lekarz. Zresztą ten sam lekarz, który rozmawiał z mamą i Gemmą. Tym razem nie był smutny i przygnębiony, a wręcz przeciwnie - jego ruchy były miękkie i sprężyste, a na pulchnej twarzy widniało samozadowolenie.  Usiadł wygodnie na drugim krześle  nucąc pod nosem jakąś bliżej nieznaną mi piosenkę. Wyjąwszy z teczki kilka papierów, zaczął je wertować, aż drżąc z podniecenia.
- Bo pan jeszcze orgazmu dostanie - muszę przyznać, że nie poznałem własnego głosu, ponieważ utraciłem swoją dawną chrypkę. - Co się stało z moim głosem? - wyszeptało.
- Harry - mężczyzna popatrzył się na mnie z naganną, jakby rozmawiał z pięcioletnim dzieckiem. - Nie oczekujesz chyba, że po pół roku bez przebudzenia twój głos będzie taki jak wcześniej. Ale spokojnie, to przejściowe. Jeśli leczenie przejdzie bez żadnych komplikacji, odzyskasz swoją dawną barwę.
- Chwila... Nie obudziłem się przez sześć miesięcy?!
Pokiwał głową.
- Ale doktorze... - zerknąłem na plakietkę. - Doktorze Green, przecież to niemożliwe!
- Też tak myśleliśmy. Ale jak widać jesteś tu, może nie cały i zdrowy, ale jednak się wybudziłeś. Jest to najlepszy dowód na to, że cuda w medycynie się zdarzają.
Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, wpatrując się jeden w drugiego.
- A inni... czy oni przeżyli?
Biedny, biedny naiwny Harry.

- Mamo!
Wtuliłem się w ciało mojej rodzicielki, a wielkie jak grochy łzy skapywały po moich policzkach, tworząc na nich rozmaite wzorki. Ale było to niczym w porównaniu z gigantycznym bólem w moim sercu.
Nie mogłem uwierzyć. Po prostu nie mogłem. Ale może i też nie chciałem. Bo gdybym w to uwierzył, stałoby się to prawdą, której nie chciałem znać. Nie przyjmowałem do wiadomości faktu, że moi przyjaciele nie żyją. To brzmiało jak jakiś kiepski, nieudany dowcip. Oni żyli, tak na pewno.
Ale im więcej razy tak do siebie mówiłem, tym wiadomość o nich śmierci coraz bardziej wypełniała mój mózg. Wiedziałem jednak, że nigdy, przenigdy nie będę mógł pogodzić się z ich brakiem. Oni nie byli po prostu przyjaciółmi... oni byli... jak bracia. Tak, jak bracia których nigdy nie miałem. Czwórka popaprańców ze zrytymi baniami i wrodzonym debilizmem. Jednak kochałem ich. Cholernie mocno. Byli... ah, używam czasu przeszłego... byli jednymi z istot, na których zależało mi najbardziej.
Skoro ja tak bardzo rozpaczam, to jak musi czuć się Dani, Cher czy Perrie? A szczególnie te dwie ostatnie. Zaledwie zaczęły znowu spotykać się z Niall'em i Zayn'em, los znowu ich im odebrał. Tym razem już ostatecznie i na zawsze.
Jak teraz będzie wyglądało moje życie? Nie wiem. Może razem z Cassie zamieszkamy gdzieś daleko stąd? Na przykład na Alasce. Nie, to zły pomysł. Ale choćby Norwegia. Dosyć spokojnie, przyjaźni ludzie. Może będziemy mieć dzieci? Najlepiej czterech synków - Louis'a, Niall'a, Liam'a i Zayn'a. Tak na pamiątkę, żeby pamięć o nich przetrwała. Ciekawe co na to Cassie...
- Mamo? - wyswobodziłem się z jej objęć i spojrzałem z wyczekiwaniem. - Cassie już wie, że się obudziłem? Chciałbym z nią porozmawiać.
Milczenie.
- Mamo - ponowiłem pytanie, słysząc jak mój głos się załamuje. - Cassie nic nie jest, prawda?
Biedny, biedny naiwny Harry.

Aloha xD Soł... Mówłyśmy mi, żebym wszystkich nie zabijałam... I to właśnie zrobiłam. Harry zmartwychwstał, biczys! xD Uważam, że było to z mojej strony genialne posuniecie (skromność). Rozdział nie wyszedł tak, jak oczekiwałam, ale ogólnie jest nieźle xD
No dobra, postanowiłam przedłużyć dla moim kochanych czytelników żywot tego bloga (i dla liczby wyświetleń, ale to pomińmy) i dodam jeszcze jeden rozdział. Będzie akurat 30, więc ładnie się skończy. 
A co do nowego bloga, to owszem owszem, mam już go w planach, link. Ciekawa czy zgadniecie o czym będzie...
Kocham was xx

27 września 2012

Rozdział 28

Moje życie jest idealną definicją smutku i rozczarowania. Od najmłodszych lat byłam w pogardzie u rodziców, tylko przez fakt, że zamiast bawiąc się markowymi zabawkami z górnej półki, wolałam brać kilka klocków o budować z nich wysokie wieże. Nie chcieli przyznawać się do tego, że jestem ich córką, tylko dlatego, że liczyły się dla mnie inne wartości od tych, które oni popierali - dla nich liczyły się pieniądze i bogactwo, dla mnie przyjaźń i miłość. Nie chciałam od nich drogich prezentów, tylko odrobiny uczucia, którego jednak nie potrafili mi dać.
Zamiast tego próbowali mnie zmienić. Chcieli, żebym była taka jak oni. Nie potrafiłam.
Tak właściwie, nie potrafiłam i nie chciałam. Nie chciałam być tym, kim stali się oni - zarozumiali, dumni, przekonani o swojej wyższości.
Bogactwo zepsuło ich do tego stopnia, że zaczęli nienawidzić własnej córki. Czasem wyrzucali wyzwiska prosto w twarz, czasem za pomocą gestów, a innym po prostu ignorowali. I to ostatnie chyba bolało mnie najbardziej.
Bo pomimo faktu, że ja również ich nie cierpiałam, zawsze żywiłam w sercu nadzieję. Pieprzoną nadzieję, dzięki której nie potrafiłam się przełamać, powiedzieć co naprawdę o nich myślę. Liczyłam, że się zmienią albo że zrozumieją, że życie które wybrali nie jest tym właściwym. Pragnęłam ich miłości najbardziej na świecie. Jednak gdy zaczęłam dojrzewać i rozumieć więcej rzeczy, dotarła do mnie pewna rzecz - oni nie potrafili kochać. Byli bezduszni. Niezdolni do żadnych uczuć.
Od tej pory zaczęłam się buntować, łamać ustalone wcześniej zasady. Chciałam pokazać, że jestem silna, mam nad nimi władzę i mogę robić wszystko co chcę... Ale dopóki nie skończę 18 lat, będę musiała im podlegać. Równało się to ze studiami prawniczymi na Harwardzie. Nie miałam zupełnie nic, czym mogłabym ich przekonać do zmiany ich decyzji. A nawet jeśli, nie zmieniliby swojego zdania. Gdybym zaś się opierała, wysłaliby mnie tam siłą.
Starałam się więc pogodzić ze swoim losem i przyszłym życiem. Przyszłym życiem co najmniej do października, do moich osiemnastych urodzin. Ale i później, bo pełnoletność nie oznaczała, że byłam dorosła. Póki nie zaczęłabym na siebie zarabiać, uzależniona byłam od rodziców. I to mnie najbardziej bolało, bo nie chciałam od nich absolutnie niczego.
Dlaczego kiedy dowiedziałam się o romansie ojca... nie wahałam się ani sekundy. W końcu mogła być to moja jedyna i najprawdopodobniej ostatnia szansa na ucieczkę.
I tak wylądowałam w Londynie. Sama, bez żadnych przyjaciół. Nie to, żebym wcześniej ich miała ale świadomość, że jestem sama, samiuteńka w kompletnie obcym mi wielkim mieście, nie była zbytnio pocieszająca. Ale mimo wszystko byłam z siebie cholernie dumna - w końcu udało wcielić mój plan w życie. Może nie byłam do końca samodzielna, ale w końcu nikt nie mówił mi co mam robić. Bałam się tylko, że nie zaaklimatyzuję się w Londynie.
Harry.
Swoim pojawienie się rozświetlił mój świat, zmienił go całkowicie. Oczywiście na lepsze. To dzięki niemu w końcu poczułam, jak to jest kochać i być kochaną. Pomógł mi odnaleźć swoje miejsce na ziemi, które od tej pory miało być u jego boku.
A teraz... Gdy jego już nie ma... Tak właściwie nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zwyczajnie nie potrafię wyobrazić sobie jakie będzie moje dalsze życie bez Harry'ego. Będzie... puste. I pozbawione blasku. I bezsensowne. I bezbarwne. Nie, te przymiotniki nie oddają rzeczywistości. Będzie o wiele, wiele gorzej.
Przypomniało mi się, gdy myślałam, że Harry mnie nie kocha. Wtedy... czułam się lepiej. Może nie dobrze, ale nie lepiej. Miałam chociaż to poczucie, że gdzieś tam jest, że może układa sobie życie z kimś innym. Ale że jest szczęśliwy. I co najważniejsze - żył i miał się dobrze.
Jak to jest stracić, już na zawsze, osobę, którą się kochało i która była dla ciebie całym światem oraz wszystkim co kiedykolwiek posiadałeś? Dość ciężko zdefiniować. To uczucie jest nieporównywalne z niczym innym. Nikt, ale to absolutnie nikt, nawet najgorszy bandzior lub gwałciciel nie zasługuje na taki ból. To tak, jakby wbić sztylet prosto w serce, po czym przekręcić rękojeść.
Tylko, że wtedy cierpi się tylko fizycznie, a przy śmierci dochodzi jeszcze ból psychiczny i to on jest chyba najgorszy. Ma się sobie za złe to, że nie poświęcało się tej osobie należycie dużo czasu. Lepiej jest już, gdy ktoś umiera przez dłuższy czas. Wtedy możemy się chociaż z nim pożegnać i przyzwyczaić to tego co nieuchronne. Gwałtowna śmierć jest najgorsza i najbardziej bolesna.
Zrozumiałam teraz co chciał wytłumaczyć mi Harry, mówiąc o życiu tym, co jest teraz. Do tej pory źle to rozumiałam. Nie chodziło o to by nie planować tego co będzie albo roztrząsać tego co było, bo zarówno przyszłość, jak i przeszłość są ważne. Należy cieszyć się dowiem każdym dniem i tym co w danej chwili mamy, bo następnego dnia może zostać nam to bezpowrotnie zabrane.
Czas. Minęły dwa tygodnie. Dwa najpiękniejsze tygodnie w moim życiu. W ciągu ich otrzymałam więcej niżbym kiedykolwiek śmiała poprosić.
Miłość i prawdziwa przyjaźń. Wszystko czego pragnęłam przez całe życie, spełniło się w ciągu czternastu dni...
W końcu miałam wszystko, a nagle to straciłam.
Ironia losu?
Zerwałam się w kanapy i pochwyciwszy bluzę, wybiegłam z mieszkania mimo protestów Gemmy. Nie mogłam dłużej przebywać w jej obecności. Ciepłe łzy leciały po moich policzkach, a wiatr smagał we włosy. Musiałam wyglądać, jak przybysz z innej planety, bo gdzie bym nie spojrzała, przechodnie rzucali w moim kierunku niechętne, lekko obrzydzone spojrzenia. Jednak oślepiona przez łzy nie widziałam co dzieje się wokół mnie, a nawet jeślibym widziała najprawdopodobniej nie zareagowałabym. Nie miałam siły.
Wbiegłam na ulicę, gdy nagle tuż przede mną, wyskoczył szary garbus. I myślałam, że to już koniec. Nie zdąrzyłabym nawet odskoczyć. Zresztą... to skróciłoby chociaż mój ból. No i byłabym znowu z Harry'm... Ale zamiast tego samochód zahamował z piskiem opon, a mój plan wziął szlag. Chciałam już ruszyć, gdy z okna samochodu wysunęła się znajoma, rozczochrana kasztanowa fryzura.
Brian.
Bez słowa wysiadł z samochodu, który nadal był na chodzie. Kierowcy zaczęli trąbić, ale kompletnie nie zwrócił na nich uwagi. Rozłożył szeroko ramiona, po czym po prostu przygarnął mnie do siebie. W jego ramionach znalazłam poczucie bezpieczeństwa i dziwny spokój, bo dość szybko przestałam płakać, a mój oddech uspokoił się. Jednak mimo wszystko, nie byłam gotowa go puścić. Bo wiedziałam, że wtedy będę musiała stawił czoło nieznanemu. A tak, jeszcze przez tą króciutką chwilkę, mogłam jeszcze mieć wyjebane na wszystkie moje troski.
Wściekli kierowcy nadal trąbili. Zebrał się wokół nas niewielki, jak zwykle żądny sensacji tłumek londyńczyków, którzy na chwile oderwali się od swoich zajęć i zaczęli nas obserwować. Niektórzy rozglądali się na wszystkie strony, jakby poszukując ukrytej kamery. W pewnym momencie dołączył do nich policjant, który zaczął wrzeszczeć na Brian'a, że jest nieodpowiedzialnym idiotą, dla którego liczy się tylko jego zdrowie, a nie bezpieczeństwo uliczne. Brian spojrzał się na niego wściekle, ale to co mówił policjant, musiało przemówić mu do rozsądku, bo chwycił mnie za rękę i wciągnął do samochodu. Nie miałam bladego pojęcia gdzie mnie zabiera, ale nie śmiałam o to spytać.
Godzinę później, byliśmy nad oceanem. Wysiedliśmy z samochodu, a Brian poprowadził mnie na klif. Usiadł tuż koło mnie, obejmując ramieniem. Gdyby ktoś teraz nas zauważył, wziąłby nas za jedną z miliona zakochanych par, która akurat przyjechała tu na randkę. Takie rozwiązanie mi odpowiadało. Przynajmniej nikt nie będzie na tyle bezczelny, żeby nam przeszkadzać. A poza tym tu gdzie się znajdowaliśmy, w promieniu kilku kilometrów, nie widać było żadnych ludzkich istot.
Potrzebowaliśmy prywatności, potrzebowaliśmy rozmowy... Potrzebowaliśmy... siebie?
- Jak sobie z tym radzisz? - to Brian jako pierwszy zabrał głos. - Powiedz mi co czujesz, chciałbym ci jakoś pomóc.
- Mi nie pomożesz, stary - uśmiechnęłam się blado. - Nic mi nie pomoże.
Popatrzył się na mnie tymi swoimi czarnymi oczami, w których tym razem nie widziałam zwyczajnej dla niego wesołości, tylko ból, który muszę przyznać, pasował do nich bardziej.
- Proszę.
- A jak mam się czuć?! - wybuchłam, wstając na równe nogi. - Jak mam się czuć, wiedząc, że jego już nie ma?! Czego odemnie wymagasz? Że tak po prostu poradzę sobie z jego śmiercią?
Nie odpowiedział. Stanął na brzegu klifu i spojrzał się w dół, po czym uniósł twarz i pozwolił by chłodna bryza omyła tu twarz. Następnie opuścił głowę, a gdy odwrócił się w moim kierunku, wyglądał już zupełnie inaczej. Rysy jego twarzy stęrzały, w oczach zalśniły łzy. Wyglądał, jakby postarzał się o dobre kilkadziesiąt lat.
I teraz coś do mnie dotarło.
Podeszłam do niego wolnym krokiem, jakby dając mu szansę na ucieczkę. On jednak tkwił w miejscu, patrząc się w coś niewidocznego za moimi plecami. Ujęłam delikatnie jego dłoń, po czym delikatnie uniosłam rękaw bluzki. Znalazłam pod nim to, czego się spodziewałam. Kilkadziesiąt poziomych kresek. Niektóre zupełnie świeże, inne wręcz przeciwnie. Jednak przerażała mnie sama ich ilość, bo od śmierci jego chłopaka minęły zaledwie trzy tygodnie. Moja łza skapnęła na jedną z linii.
- Dlaczego, Brian? Dlaczego?
- Bo wiedziałem, że jeśli okażę słabość, skierują mnie do zakładu psychiatrycznego - napotkawszy moje zdumione spojrzenie uśmiechnął się gorzko. - Tak, grozili mi tym. Wtedy zrozumiałem, że muszę grać. Przede wszystkim pozory. Gdyby dowiedzieli się prawdy, jak zachowuję się po śmierci Harry'ego...
- Harry'ego? - mój głos zabrzmiał dziwnie piskliwie.
- No tak, tak miał na imię mój chłopak.
- Powinnam wiedzieć coś jeszcze?
- Nie.
- T dobrze, zbyt wiele sensacji jak na jeden dzień.
Zaśmialiśmy się nieudolnie.
- Tak właściwie, to po co mnie tu zabrałeś? To miejsce ma jakiś konkretny cel?
- Racja, zabrałem cię tu nie bez powodu. To tutaj przyjechałem po śmierci Harry'ego i próbowałem się zabić. Sam nie wiem co mnie wtedy powstrzymało. Może to, że on nie chce, żebym się załamywał? Nie wiem sam. Przyjechaliśmy tutaj, bo uważam, że to bardzo dobre miejsce na rozmyślania.
Dobre miejsce na rozmyślania? Raczej na samobójstwo, pomyślałam. Utopienie się, byłoby szybkie i w miarę bezbolesne. Śmierć idealna.
Brian jęknął cicho, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę jaki głupi pomysł mi podsunął.
- Cassie, błagam nie.
- A dlaczego nie? Pomyśl, mnie już na tym świecie nic nie trzyma. Chłopaków nie ma, Harry odszedł... A dziewczyny są silne, poradzą sobie.
- Ale...
- Przecież dobrze wiem, że na nim tęsknisz.
Od odpowiedzi uratował Brian'a dzwoniący telefon. Zerknęłam na wyświetlacz. Cher. Pewnie już wie. Gigantyczna łza upadła na ekran. Wzięłam potężny zamach, po czym wrzuciłam telefon do oceanu.
- Sam widzisz, że nie mam nic do stracenia. Jedyne o co cię proszę to to, żebyś nie próbował mnie powstrzymać.
- Nie mogę ci tego obiecać...
Bo na przyjaciół zawsze możesz liczyć...
-... bo zrobię to z tobą.
I tak powinno być.
Chłopak ujął moją dłoń, po czym pewnym krokiem podeszliśmy do końca skarpy. Ostatnie spojrzenie na świat, ostatnie wdechy i wydechy, ostatnie myśli.
- Gotowa?
- Jak najbardziej.
I spadliśmy.
Sam lot minął dość szybko. A później, gdy znaleźliśmy się w wodzie, nie czułam nic oprócz lodowatego zimna. Pozwoliłam jednak swojemu ciału swobodnie opadać. Rozchyliłam wargi, a to chwili woda wypełniła moje płuca.
Przed oczami mignęła mi twarz Harry'ego...

Gabi-sadystka wita was serdecznie w przedostatnim rozdziale. Właśnie zabijam deskami okna w obawie przed atakiem wściekłych czytelników. Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam za to, że pozabijałam prawie wszystkich. No i za to, że to wszystko tak się potoczyło. Miałam wyjaśnić wszystkie wątpliwości w tym rozdziale, ale jeszcze poczekacie. I kolejne przepraszam. Jestem beznadziejna. 
Ale ogólnie, ten rozdział bardzo mi się podoba. Szczególnie początek, bo końcówkę trochę zryłam ;P Po raz kolejny miało być inaczej lecz w ostatniej chwili zmieniłam zdanie. Ja naprawdę mam coś z banią.
No cóż...
Kocham was. xx

22 września 2012

Rozdział 27

Nie chciałam, żeby ze mną szli. Może powiedziałam to odrobinę zbyt agresywnie. Widziałam smutek i zaskoczenie na ich twarzach. Nie chciałam tego. Ale teraz musiałam zostać sama. Nie miałam siły wesprzeć nawet Cher. Po prostu zostawiłam ją płaczącą na podłodze. Ruszyłam wolno w stronę drzwi, by po chwili zostać zatrzymaną przez Perrie, która przytuliła się do mnie.
Zrobiłam źle odpychając ją. "Zostaw mnie w spokoju, chcę być sama". Wyglądała tak, jakby dostała z plaskacza w twarz. Odsunęła się gwałtownie, patrząc z rezerwą, jakby widziała we mnie zupełnie inną osobę. Bolało. Ale nie bardziej niż brak Harry'ego.
Wiedziałam doskonale, że nie przeżyję bez niego tych jebanych dwóch miesięcy... Zbyt długo. Zresztą dla mnie nawet kilka dni byłoby męczarnia. On był moim powietrzem, rzeczą niezbędną do życia... Albo nie - był jak narkotyk. Tak, to o wiele bardziej odpowiednie określenie, bowiem mogłam upajać się każdym jego gestem, uśmiechem czy choćby najlżejszym dotknięciem mojej skóry. Pocałunki zawsze były dla mnie czymś w rodzaju nagrody, dalszej zachęty do życia...
A teraz, kiedy jego już nie będzie, nie będzie również mnie. Znaczy się będę, ale tylko ciałem. Moja dusza bowiem, znajdzie się tam gdzie moje serce - w Ameryce z Harry'm. Bo moje serce było w nim.
Nim się spostrzegłam, stałam już pod moim domem. Powoli weszłam po schodach i odruchowo szarpnęłam za klamkę. Ku mojemu zdumieniu, natychmiast ustąpiła. Ostrożnie weszłam do mieszkania, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony, w poszukiwaniu ewentualnego intruza.
- Cassie?
Głos. Ten głos. Odwróciłam się napięcie. Gemma Styles siedziała na jednym z kuchennych krzeseł, a wokół niej walały się zużyte chusteczki do nosa. Oczy miała opuchnięte, jakby płakała przez bardzo, bardzo długi czas. Jej włosy znajdowały się w kompletnym nieładzie, a ubrania wyglądały, jakby chodziła w nich dobre kilka dni, jednak zdawała się tym nie przejmować. Wpatrywała się jednak we mnie z wyraźnym strachem.
- Ja... było otwarte, więc weszłam. Gniewasz się?
- Nie skądże - powiedziałam, będąc nadal w głębokim szoku. - Napijesz się czegoś?
- Herbaty.
Dziękując Bogu, ze dziewczyna była jednak spragniona, odwróciłam się do niej plecami i wlałam wody do czajnika. Teraz już przynajmniej nie musiałam udawać, że jej wizyta była mnie nie małym zaskoczeniem. Szczerze mówiąc, spodziewałabym się każdego, tylko nie siostry Harry'ego. Pałała w końcu do mnie wielką nienawiścią. Miała mnie za śmiecia.
A to wszystko powodu chłopaka, Tom'a. Skurwiela bez serca. Okłamał Gemmę, że został przeze mnie brutalne rzucony w wyniku czego, dziewczyna doszła do wniosku, ze nie cofnę się również przed zranieniem jej brata... Nie mogłam nic powiedzieć Harry'emu, bo w końcu nie miałam pewności komu uwierzy - mi czy swojej siostrze...
Z dzióbka czajnika zaczęła wydobywać się para. Zakręciłam gaz po czym wlałam wrzątek do obydwu filiżanek. Jedną podałam Gemmie, podsuwając jednocześnie cukierniczkę. Dziewczyna popatrzyła na mnie z wdzięcznością  po czym  wsypała do herbaty dwie łyżeczki cukru. Zaczęła mieszać i jednocześnie mówić:
- Tak właściwie to nie wiem od czego zacząć - głos jej drżał. - Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie przyszłam to po wybaczenie. Prosiłabym o zbyt dużo. Proszę tylko o wysłuchanie.
Kiwnęłam głową. Nie wiedziałam co teraz usłyszę. W moim sercu zatliła się mała iskierka nadziei.
- To stało się zaraz po waszym wyjeździe. Dostałam telefon. Od Tom'a. Powiedział mi - tu zaczęła szlochać i musiałam bardzo starać się, żeby zrozumieć wypowiadane przez nią słowa. - Że byłam dla niego zabawką. Kolejną naiwną. Nigdy nic do mnie nie czuł. Kiedy chciałam go zatrzymać, wyznając mu miłość, on tylko się roześmiał.
Dziewczyna zrobiła sobie małą przerwę. Nie wiedziałam tylko czy była ona po to, żeby dane mi było przetrawić przedstawione przed chwilą, czy dla niej, żeby zebrała dalsze siły.
- Ciągle płakałam - odezwała się. - Nawet nie wiem dokładnie z jakiej przyczyny. Chyba z własnej naiwnosci, chociaż nie jestem tego pewna - uśmiechnęła się gorzko. - Bo za Tom'em nie tęskniłam na pewno. To żałosne, że dopiero po zerwaniu zobaczyłam, jak wielkim był skurwielem. Rozumiałam też... że ty byś tego nigdy nie zrobiła.... No wiesz, tak go potraktowała.  A nawet jeżeli, nie miałam o to do ciebie pretensji. On na to zasługiwał, wiesz? Na to, żeby ktoś potraktował go tak samo, jak on nas.
Kolejna pauza. Gemma pociągnęła nosem, a w tym samym momencie na jej kolana wskoczyła Pussy. Moja towarzyszka zaczęła ją głaskać. Jakby ją to uspokoiło, bo po chwili znowu przemówiła:
- Mama chciała zadzwonić do Harry'ego, powiedzieć mu o wszystkim, ale wymogłam na niej obietnicę, że będzie milczeć. Hazz na pewno by ci o wszystkim powiedział, a ja jeszcze wtedy nie byłam skłonna spojrzeć ci w oczy. Było mi za siebie po prostu wstyd. Po tych wszystkich obelgach, groźbach... - popatrzyła się na mnie z bólem w oczach. Zielonych oczach Harry'ego... - Czy kiedykolwiek będziesz skłonna mi przebaczyć, Cassie?
Przez chwilę rozważałam wszystkie za i przeciw. Jednak tylko przez chwilę, bo naprawdę bardzo chciałam zaprzyjaźnić się z Gemmą. Wtedy wszystko byłoby idealnie.
No prawie.
Ale szczegóły pomińmy.
- Oczywiście...
Ledwo te słowa wydobyły się z moich ust, poczułam, jak zaczęło brakować mi dopływu powietrza do płuc. Trzeba przyznać, że Gemma była cholernie silna. Gdyby nie starała się jakoś panować nad swoimi emocjami, pewnie by mnie udusiła
Jednak ja również ścisnęłam mocno dziewczynę. Jakby tym prostym gestem chciałam pokazać, że między nami już wszystko okej.
Bo między nami było okej. Prawda?
Kiedy się puściłyśmy, obydwie miałyśmy łzy w oczach. Było to coś w rodzaju pojednania i nowego początku. Teraz wszystko miało być inaczej. I na pewno lepiej. Na pewno będzie żyło mi się lepiej z faktem, że siostra mojego chłopaka już mnie nie nienawidzi. Może miał być to początek nowej przyjaźni? Nowej, wspaniałej przyjaźni? Wiem, że to jest proszenie o zbyt wiele, ale w głębi serca pragnęłam, żeby wszystko potoczyło się właśnie tak...
- Cassie?
Potrząsnęłam głową i spojrzałam się w kierunku Gemmy.
- Tak?
- Wszystko okej?
- A dlaczego miałoby nie być?
- Cała się trzęsiesz, złotko.
Dopiero teraz spostrzegłam, że całe moje ciało przechodzą dreszcze. Moja towarzyszka chwyciła mnie za ramiona, które przestały dygotać. Popatrzyłam się na nią z wdzięcznością.
Kilka minut później siedziałyśmy na kanapie, gdzie pijąc ciepłą herbatkę, rozmawiałyśmy, starając poznać się  lepiej. Gemma okazała się niemalże tak sama, jak swój brat. No może z nielicznymi wyjątkami, ale trudno wymagać, żeby była taka sama. To byłoby nawet dziwne. Nawet bardzo. Więc jednak dobrze, że się czymś różnili, nawet jeśli były to ale zawsze coś, prawda?
Pochłonięte rozmową, nawet nie zauważyłyśmy, że w telewizji ustawionej na jakiś kanał plotkarski, prezenterka przybrała nagle poważny wyraz twarzy. Dopiero kiedy zaczęła wypowiadać pierwsze słowa, przerwałyśmy nasza konwersację i zaczęłyśmy wsłuchiwać się w jej głos.
- Mam dla państwa bardzo smutną wiadomość, o ile można ją tak nazwać... Otrzymaliśmy właśnie informację, że u wybrzeży Irlandii rozbił się samolot linii lotniczych Britich Airways, Airbus 321. Na jego pokładzie było 13 członków załogi, plus 177 pasażerów, w tym członkowie boysbandu One Direction. Z naszego źródła wynika, że nikt nie przeżył...

Koniec naszej historii zbliża się do niechybnego końca. W ostatniej chwili zdecydowałam się zmienić zakończenie na bardziej dramatyczne. Nie jest ono moim pomysłem, tylko niezastąpionej i wspaniałej Sylwii, którą  teraz serdecznie pozdrawiam. :) Przepraszam was za to, że rozbiłam ten samolot, ale uprzedzałam, że mordów będzie mnóstwo xd Ale to jeszcze nie jest koniec. Przed wami kilka rozdziałów, w których wszystko wyjaśnię.
A tak btw, słuchałyście LWWY? *.* Aktualnie moja ulubiona piosenka :D Boli mnie tylko, że Niall nie brzmi, jak Niall :C A wy jak ją oceniacie? :)
Kocham was xx

15 września 2012

Rozdział 26

Kiedy rano obudziłam się, ze zdumieniem spostrzegłam, że jestem w nim sama. Jego druga połowa była starannie pościelona ( wiem, ja też jestem w szoku ), a na jaśku leżała mała, różowa karteczka, pokryta lekko pochyłym pismem Harry'ego. Przetarłam zaspane jeszcze oczy, uśmiechnęłam się i zaczęłam czytać:
Pojechałem do centrum coś załatwić. Wiem, że to nasze ostatnie wspólne chwile, ale to naprawdę pilne. Postaram się ci to jednak jakoś wynagrodzić. Będę czekał pod szkołą. Hazz x
Po przeczytaniu tej wiadomości, radość zniknęła z mojej twarzy. Na śmierć zapomniałam, że jutro o tej porze chłopcy będą zbierali się do wyjazdu. Te dwa tygodnie, które dane było mi spędzić z chłopakami minęły szybko, zbyt szybko. Nie zdąrzyłam się nimi jeszcze w pełni nacieszyć, a już musiałam ich żegnać. To niesprawiedliwe. Oni byli dla mnie niemalże wszystkim...
Ej, co jest ze mną ? Obiecałam Harry'ego, że nie będę przejmowała się teraźniejszością, a po raz kolejny łamałam tą przysięgę.
Zresztą, ja tak nie potrafiłam. Zawsze się wszystkim przejmowałam i wiedziałam, że to się nie zmieni. Taka już moja natura - po prostu martwiłam się o ludzi, na których mi zależy. Nie chciałam, a raczej bałam się ich stracić. Nie ważne w jaki sposób.
Śmierć. Od tego na razie uchronił mnie los. Dziadkowie poumierali zanim przyszłam na świat, więc nawet nie poczułam, jak jest ich mieć, czego swoją drogą bardzo żałuję. Miałam również miliony wujków i cioć w wieku około siedemdziesięciu lat, ale w mojej rodzinie panowała długowieczność. Zresztą nawet gdyby któreś z nich odeszło z tego świata, nie obeszło by mnie to zbytnio. To samo dotyczyło innych bliskich mi osób. Przykład? Pani Song, mojej sąsiadki z Manchasteru. Niezwykle żwawa staruszka, uwielbiająca grać w golfa, mimo podeszłego wieku. Czasem to ona była jedynym powodem, dla którego nie uciekłam z domu...
To chyba dlatego nie potrafiłam zastosować się do rady Hazzy - moja przyszłość ciągle dawała o sobie znać. Zaczynałam się bać, że już nigdy nie dane mi będzie o niej zapomnieć.
Westchnęłam ciężko i zwlokłam się z łóżka, kierując swoje kroki do łazienki mojego chłopaka będąc pewna, że prysznic poprawi mi humor. I miałam rację, bo już po chwili wyłam do węża Gotta be You, jakby zupełnie zapominając, że nie jestem u siebie w domu. Zaangażowana w tekst piosenki i jej jak najlepsze wykonanie nie zwróciłam uwagi na hałasy dobiegające zza drzwi.
- It's gotta be youuuuuuuuuu!
W tym momencie, kiedy z moich ust wydobył się ten rozdzierający uszy dźwięk, drzwi otworzyły się gwałtownie ukazując Louis'a ubranego w same bokrerki, który stał z rozczochranymi włosami i lampką w dłoni, rozglądając się groźnie na wszystkie strony. Zaczęłam wrzeszczeć i szybko okryłam się ręcznikiem.
- Tomlinson, ty zboczony chuju! Wypierdalaj stąd! Nie widzisz, że biorę prysznic?
- Myślałem, ze ktoś pchnął cię nożem czy coś - powiedział zdezorientowany.
- Śpiewałam, dupku, śpiewałam.
- To weź tego już nie rób nigdy więcej, dobra?
- Okej, ale łaskawie wypieprz się stąd.
Wzruszył ramionami, po czym zamknął za sobą drzwi, a ja mogłam w spokoju skończyć prysznic.
Po kilkudziesięciu minutach, już cała wymyta i pachnąca, przebrałam się w to, pamiętając przygodę związaną z ostatnim nocowaniem u chłopaków. Uśmiechnęłam się do swoich myśli, po czym z uśmiechem zeszłam na dół. Cher i Danielle wpatrywały się pustym wzrokiem w jedną z ścian oraz jako jedyne nie brały udziału w wspólnym oglądaniu zdjęć.
- Cassie! - wykrzyknął Niall i podszedł do mnie, obejmując opiekuńczo ramieniem. - Już wszystko okej?
- Yhym - pokiwałam głową. - Ominęło mnie coś wczoraj?
- Oh, tylko fajerwerki i tort, ale jakimś cudem został się dla ciebie mały kawałek.
- Nie zjadłeś go? Z własnej woli? - spojrzałam na niego z dumą.
Chłopak kiwnął głową, ale w tym samym momencie odezwał się Greg:
- Nie kłam braciszku. Musiałem ci wyrywać ten kawałek siłą.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, po czym dołączyłam do państwa Horanów i ich synów oraz Victorii, Justina, Liam'a i Louis'a, który starał się unikać mojego wzroku, w oglądaniu zdjęć. Patrząc po nich cieszyłam się, że rodziców Niall'a nie było na przyjęciu, bo rzeczy, które by tam zobaczyli były niewskazane dla ich oczu. W tym samym momencie ktoś kliknął myszkę, na którym rzygałam prze poręcz balkonu. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwały śmiechy dochodzące z góry schodów. Po chwili ukazali się nam Perrie i Zayn, którzy trzymali się za ręce oraz mieli wyraźnego kaca. Kiedy zauważyli, że patrzymy się na nich, jak sroka w gnat, natychmiast zamilkli, ale nie puśclili swoich dłoni.
- No to ten... - zaczął Zayn.
- No bo my.... - dodała Perrie, nie wyjaśniając jednak niczego.
- Co do cholery? - zapytałam.
Zayn przewrócił oczami, po czym po prostu przyciągnął do siebie Perrie i pocałował w usta. Dziewczyna nie wyrywała się, a wręcz przeciwnie - pogłębiła ich pocałunek, obejmując Zayn'a w pasie i zapewne przygrywajac jego wargę, bo chłopak jęknął cicho. Zaczęli zatracać się w sobie, jakby zupełnie zapominając, że nie są sami.
- Ekhem - Louis, jakby czytał mi w myślach. - Nie jesteście tu sami, wiecie?
Kiedy tamci oderwali się od siebie, wyraźcie speszeni, zaczęliśmy składać im gratulacje. Stanęłam nieco z boku, przyglądając się Danielle obejmującej uśmiechniętego Zayn'a. Czułam niejaka dumę - w końcu to dzięki mnie mozemy zobaczyć szczęśliwego Zayn'a. No nie zupełnie dzięki mnie, ale gdyby nie rozmowa o dziobangutanach, a raczej próba jej stworzenia, dzisiaj nie byliby znowu parą.
Cassie-swatka?
- Dobra, przepraszam, że przerywam wam tą sielankę, ale mam wykład i...
- Podwiozę cię - powiedział niemal natychmiast Niall. - I tak zabieram rodziców i Greg'a na lotnisko.
Uśmiechnęłam się do niego, ale nim zdąrzyłam podziękować, zadzwonił jego telefon. Horan spojrzał na ekran i zmarszczył nos, ale po chwili wachania odebrał.
- Halo?... no tak... wszystcy...a nie sorry, nie ma Hazzy... nie musisz na mnie wrzeszczeć!... ale, że co?!... pojebało cię?!.. o której?... dwie godziny...?!... dobra, dobra.
Wściekły rozłączył się, po czym rzucił telefonem o ziemię. Jego szczątki rozprysły się po całej kuchni. Zanim jednak zdąrzyliśmy cokolwiek powiedzieć, Niall warknął:
- Paul wpadł na zajebisty pomysł, pojechania do USA o jeden dzień wcześniej. Mamy być za dwie godziny na lotnisku!
Zapadło ogólne zamieszanie, podczas którego wszyscy zaczęli się wzajemnie przekrzykiwać. Nikt nie wiedział co robić, ale nie myśleliśmy nad tym zbytnio, obrzucając Paul'a wyzwiskami. Ale w końcu musieliśmy opracować szybki i sprawny plan działania. Jedni pakują, drudzy sprzątają, ktoś inny dzwoni do Harry'ego...
Od tej chwili wydarzenia potoczyły się błyskawicznie - nerwowe pakowanie, powrót zdezorientowanego Styles'a, opuszczenie nas przez rodziców Niall'a i Greg'a i szybki przejazd na lotnisko. Jakimś cudem udało się nam wykiwać wszystkich paparazzi, więc mieliśmy pewność, że nikt nic wie o naszym, znaczy się chłopaków, wcześniejszym wyjeździe. Bardzo dobrze.

***

Koło mnie Harry przytulał płaczącą Cassie i szeptał jej do ucha słowa wsparcia, a kilka metrów od nich Zayn robił to samo z Perrie. Ledwo do siebie wrócili, a już muszą się rozstawać... Liam i Danielle patrzyli się na siebie nic nie mówiąc, jakby chcąc napatrzeć się na siebie na zapas, a Niall rozmawiał z Justinem i jego dziewczyną. Louis natomiast gdzieś zniknął, więc nie miałam z kim pogadać. Westchnęłam ciężko, co chwila zerkając na śmiejącą się trójkę. Chciałam móc, żyć tak swobodnie jak oni. Być beztroskim na wszystko i wszystkich...
Dlaczego tak nie umiałam? Przez Niall'a i moja cholerną miłość do niego. Dwa lata... Dla jednych szmat czasu, dla mnie zaledwie chwila, mimo iż w ciągu ich zadziało się więcej niżbym pragnęła. W ciągu tych dwóch lat, moje serce należało tylko do jednej osoby - Niall'a James'a Horan'a i nie sądzę, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić.
Nagle stanął przedemną on sam. Dokładnie taki, o jakim zawsze marzyłam. Jego blond włosy, z których powoli schodziła już farba, niebieskie, niezwykle pogodne oczy oraz wykrzywione w uśmiechu wargi, okazujące zęby ozdobione aparatem, którego tak się wstydził...
Nagle, zupełnie bez żadnego ostrzeżenia porwał mnie w ramiona i przytulił mocno. Zaciągnęłam się mocno jego zapachem, wiedząc, że nie będzie mi dane zrobić tego w najbliższym czasie.
- Trzymaj się, Cher Bear - powiedział stłumionym głosem, jakby próbował powstrzymać się od płaczu. - Będę tęsknił.
- Ja też, Niallerku - moje ciepłe łzy zaczęły skapywać na jego zieloną bluzę. - Nie wytrzymam bez ci.... was.
- Ej, musisz być silna - ujął moją twarz w dłonie i tym samym zmusił, żebym spojrzała mu w oczy. - Obiecaj.
- Nie mogę - szepnęłam. - Nie potrafię.
- Możesz - powiedział dobitnie. - I potrafisz. I nie wmówisz mi, że jest inaczej. Jesteś jedną z najtwardszych osób, jakie znam. Poradzisz sobie.
Przez chwilę wpatrywał się we mnie tymi swoimi niebieskimi tęcżówkami, aż w końcu musiałam opuścić wzrok.
- Dobrze, poradzę sobie
Niall uśmiechnął się, po czym przytulił mnie raz jeszcze. Kiedy sie od siebie odsunęliśmy, do chłopców wrócił już Paul, a także Louis. Ten pierwszy skinął głową na znak, że wszystko już gotowe. Cassie i Harry pocałowali się jeszcze raz, podobnie jak Liam i Danielle oraz Perrie i Zayn, po czym wszystkie dołączyłyśmy  do Justina i Victorii. Patrzyliśmy na zbierających się chłopaków w milczeniu chłopaków. Po chwili chwycili swoje walizki, torby bądź plecaki i zaczęli odchodzić. Ścisnęłam mocno rękę Cassie, a ona odpowiedziała tym samym. Po chwili usłyszałam cichy szept:
- Zrób to, idiotko!
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Wrzasnęłam:" Niall!" i zaczęłam biec w jego kierunku. Chłopak niemal natychmiast odwrócił się. Przez chwilę jakby oceniał sytuację, po czym wypuścił z rąk torby i otworzył ramiona, w które się po chwili rzuciłam. Stopy oderwały mi się od ziemi, a nasze wargi złączyły się w zachłannym pocałunku. Oboje czekaliśmy na niego zbyt długo, ale teraz nie było to ważne. Coś ciepłego wdarło się do moich ust, rozpoczynając w nich dziki taniec oraz walkę o dominację...
Nie pamiętam ile to trwało. W końcu jednak ktoś nas rozłączył. Widziałam łzy na jego twarzy oraz wypisany na niej smutek i ból. To nie może być tak, nie zgadzam się.
Usiadłam na podłodze i zaczęłam bezgłośnie szlochać.



Witajcie, kochani! :) Po pierwsze, przepraszam że jest dopiero dzisiaj, ale ostatnio mam wiele trudnych, życiowych problemów i mam problem z ich rozwiązaniem. 
Jak zauważyliście, Niall jest w końcu z Cher, a Zayn z Perrie. Tak jakoś wyszło i się zrobiło xd Miało być zupełnie inaczej, ale ehhh... Z przyczyn niezależnych odemnie, muszę drastycznie skrócić opowiadanie. Mnie też to boli, nie myślcie sobie, że robię to z czystej złośliwości. Po prostu nie mam siły już dalej ciągnąć tego bloga. Miałam pomysł na zbyt dużo rozdziałów, nie przewidziałam, że coś może stanąć mi na drodze... Tak więc, do końca pozostało niewiele. Przepraszam.
Do Amy i Viper - czemu Harry nie wyrzucił płyty? Nie wiem sama. Należy , ze pokrętna logika Styles'a jest temu winna. Postaram się to jakoś wyjaśnić, ale na razie nie mam pomysłu.
Kocham was. xx

06 września 2012

Rozdział 25

- Cassie, pozwól mi...
- Ja... uhm... o Boże - zaczęła się jąkać. - Daj mi chwilkę, dobrze ?
Kiwnąłem głową. Dziewczyna opadła bezwładnie na moje łóżko i zaczęła tępo patrzyć się w sufit. Miała bladą, lekko przerażoną twarz, ale chociaż nie była wyprana z emocji jak wcześniej.
Ja sam, nie czułem się od niej lepiej. Zresztą, jakby mógł czuć się człowiek, którego największa tajemnica została właśnie odkryta ? Tak właściwie, to nadal nie mogłem uwierzyć, że to co się dzieje, jest naprawdę. Czułem się, jakbym śnił... A może śnię ? Uszczypnąłem się w ramię i syknąłem z bólu. Nie, jednak nie.
Ale nawet jeżeli, to co się teraz dzieje jest surrealistyczne. Zwyczajnie nie miało prawa dziać się, w moim perfekcyjnym i idealnie poukładanym świecie. Miałem wspaniałą dziewczynę, miałem najlepszych przyjaciół na świecie, miałem kochającą rodzinę i miliony oddanych fanów, rozsianych po całym świecie.
A teraz, za sprawą jednego głupiego błędu, wszystko na czym mi zależało mogło zwyczajnie przestać istnieć. W jednym momencie miałbym wszystko, w drugim zupełnie nic i nie mógłbym nic na to poradzić.
Nagle moje myśli, zalała fala obrazów z tamtego dnia. Mimo iż wtedy mózg miałem otumaniony alkoholem, każdy szczegół miał na trwale wyryć się w mojej pamięci - spocone i rozgrzane Louis'a wijące się podemną, jego głos szepczący moje imię, jego wargi, oplatające mojego członka...
Znaczy się, kochałem Larry'ego. I to bardzo. Ale z Louis'em nie łączyło mnie nic więcej, niż zwykła, braterska miłość. Nic więcej.
Nie miałem pojęcia ile tak trwaliśmy - Cassie nieruchomo leżąc na łóżku, a ja siedząc na podłodze. Każde z nas trwało we własnych rozmyślaniach, nie myśląc o niczym innym niż o jednej, na pozór niewinnej płycie. W tym momencie była ona w całym centrum naszego małego wszechświata. Nie liczyło się nic oprócz niej.
Chwilę później, Casandra podniosła się z łóżka i usiadła koło mnie, opierając głowę o moje ramię.
- Opowiedz mi o tym.
Przez chwilę zawahałem się, ale wiedziałem, że muszę powiedzieć jej prawdę. Po prostu muszę. Ona zawsze była ze mną szczera.
- Było to jeszcze za czasów XFactora - zacząłem niepewnie swoja historię. - Dokładnie chyba po którymś z odcinków. Po... tak, po odejściu Cher. Trochę to nami wstrząsnęło, szczególnie Niall'em, więc kupiliśmy kilka butelek czegoś mocniejszego, no i wiesz. Upiliśmy się. I jakoś tak wyszło, że wylądowałem z Lou w łóżku - na chwilę zamilkłem, jakby chcąc dać sobie ta przerwą siły na dalsze mówienie. - Coś nas wzięło... wziąłem kamerę... on nie protestował... położyłem ją na szafce... i ...
Tutaj głos mi się kompletnie załamał. Nim się spostrzegłem po moich policzkach zaczęły skapywać łzy. Dopiero zdałem sobie sprawę jak wiele spieprzyłem. Jak można żyć z myślą, że przeleciało się swojego własnego przyjaciela ? Nawet jeśli było to po pijaku i dobre dwa lata temu. Mimo iż nauczyłem się znowu myśleć o nim normalnie, jako o zwykłym człowieku, a nie kolejnej osobie do zaliczenia, nadal często przyłapywałem się na tym, że myślałem o nim w ten sposób.
Nim się spostrzegłem, zobaczyłem twarz Cassie tuż przed moją. Przejechała kciukiem po moim policzku ścierając z niego łzy.
- Nie płacz - powiedziała cicho. - Nie lubię kiedy się smucisz.
Wyciągnąłem nogi, by dziewczyna mogła na nich usiąść. Oplotła rękami moją szyję i wtuliła się w pierś, wciągając głęboko powietrze, jakby chcąc lepiej poczuć mój zapach. Ja sam zanurzyłem głowę w jej włosach i pozwoliłem sobie na chwilkę odpłynąć.
- Już lepiej ci, co ? - moja dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie.
- Uhm... - pokiwałem głową. - Chyba tak.
- To fajnie. A teraz o tym nie myśl, dobrze ? Było minęło.
- Okej.
Uśmiechnęła się po raz kolejny i pocałowała mnie delikatnie w usta. Kiedy się odsunęła jeszcze raz się przytuliła, ale nagle odsunęła się i popatrzyła na mnie dziwnie.
- Chwila... Pamiętasz jak musiałeś się z Lou pocałować ? Powiedział wtedy, że nigdy nie całował się z chłopakiem.
- No tak - westchnąłem. - Bo on niczego nie pamięta.
I to było właśnie w tym najgorsze - że mój przyjaciel żył w słodkiej nieświadomości, że wszystko jest okej. A ja nie miałem serca powiedzieć mu, że... uhm... no wiecie co. Wystarczyło, że ja cierpiałem z tego powodu.
- Chodź - szepnęła Cassie, podając mi swoją szczupłą dłoń. - Idziemy na dół.
Wrzuciłem płytę pod łóżko, mając nadzieję, ze nikt jej tam nie znajdzie. Chciałem już wychodzić, ale przypomniałem sobie o filmiku dla Niall'a i wróciłem do pokoju. Pogmerałem chwilę w chwiejnym stosie płt, po czym szybko wybiegłem z pokoju.
Imprezę czas zacząć.

***

- Dziękuję za pojawienie się - powiedział Niall do mikrofonu, stojąc na podeście, koło DJ'a i uśmiechając się niepewnie do tłumu ludzi, który jakimś cudem pomieścił się w salonie chłopaków. - Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile znaczy dla mnie wasza obecność.
- Uhu ! - zawył Harry, stojący obok i obejmujący mnie w pasie, a kilka osób potwierdziło to pomrukami zachwytu.
Niall spłonął rumieńcem.
- Brawa należą się nie mnie, a moim cudownym przyjaciołom - powiedział z niejaką dumą w głosie. - Wielkie brawa !
Ludzie zaczęli klaskać i poczułam jak mi samej coś czerwonego wpływa na policzki. Harry zaśmiał się i pocałował w czoło.
- Kocham, kiedy się rumienisz - szepnął, a ja walnęłam jeszcze większego buraka. - Widzisz, wyglądasz wtedy tak uroczo i niewinnie.
- Inaczej niż w rzeczywistości, co ? - uśmiechnęłam się złośliwie.
- Zgadza się.
- Harry !
- Przepraszam, ale...
W tym momencie urwał, bo Danielle poprosiła Niall'a, żeby zszedł i po chwili sama wspięła się na podest. DJ był już wyraźnie zniecierpliwiony, ale w tym momencie wszystkie oczy były skierowane na moją przyjaciółkę. Dziewczyna powiodła wzrokiem po sali, po czym zaczęła mówić:
- Dzięki pomocy niezastąpionego Greg'a - brat Horan'a, który siedział na kanapie pomiędzy jakimiś dwoma dupami, uśmiechnął się do niej. - Udało mi się zmontować ten oto filmik. Puszczam go teraz, kiedy jesteście trzeźwi, bo wykażecie jako takie zainteresowanie - wybuch śmiechu. - Wiec bez większych wstępów, zapraszam do oglądania.
Wzięła do ręki pilota, po czym włączyła telewizor i przycupnęła na kolanach Liam'a. Ekran przez chwilę był czarny, ale później pojawił się na nim napis"Niall James Horan", a po nim pierwszy slajd, przedstawiający małego, może kilku dniowego Irlandczyka.
- Aww - wyrwało się z moich ust. - Słodziak!
Harry parsknął, ale nie zdąrzył nic powiedzieć, bowiem zdjęcie zmieniło się tym razem ukazując Horana siedzącego na nocniczku. Wszyscy zaczęli się śmiać i tylko jubilat spojrzał na swojego brata z żądzą mordu w oczach.
Kilka minut później, kiedy filmik dobiegł już końca i ludzie zaczęli zajmować się swoimi rzeczami, Harry zaproponował, że pójdzie po coś do picia, a ja zniknęłam w imprezowym tłumie. DJ, zadowolony, że nikt mu już nie przeszkadza, zaczął puszczać jedne z lepszych kawałków, a z racji tego, że przyjecie dopiero się zaczynało, wszystkie kanapy były prawie wolne. Przycupnęłam na jednej, koło jakiejś dziewczyny, która obserwowała tańczącą Danielle, która wyraźnie królowała na parkiecie. towarzyszył jej nie kto inny, jak Cher, która była już wyraźnie po szklance czegoś mocniejszego.
Oderwałam od niej wzrok i zaczęłam przypatrywać się mojej towarzyszce. Kiedy później przypominałam sobie ten moment, dziwiłam się, że nie rozpoznałam jej od razu.
- Chwilka - za sprawą moich słów, dziewczyna odwróciła wzrok od Dan i spojrzała na mnie uważnie. - ty nie jesteś przypadkiem Perrie ?
- Tak - powiedziała, uśmiechając się życzliwie. - A ty Cassie ?
Pokiwałam głową i po chwili rozmawiałyśmy już jak najlepsze przyjaciółki. Dziewczyna swoją sympatycznością szybko zjednała sobie moje serce, a warto pamiętać, że nie lubiłam poznawać nowych ludzi.
- Czemu jesteś sama ? Reszty zespołu nie ma ?
- Nie mogły przyjść - powiedziała cicho.
- Nie przejmuj się - powiedziałam dziarsko. - Możesz się bawić ze mną.
Zanim zdąrzyła podziękować, podszedł do nas Harry z drinkami w ręku.
- Perrie!
- Oh, hej Hazz. Co tam ?
- Po staremu. A u ciebie ?
- Tak samo. Chcesz ? - uniósł do gór jeden z kieliszków, a drugi wcisnął mi do ręki.
- Nie, ale możesz mi skoczyć po piwo.
Harry zmrużył oczy, ale odszedł, wlewając w siebie zawartość drinka. Ja i Perrie znowu zostałyśmy same, ale nie na długo, bo po chwili podszedł do nas Niall, który zapewne chciał sprawiać wrażenie dobrego gospodarza, a kiedy upewnił się, że wszystko okej, jego miejsce zajął Zayn. Byłam zdumiona, jak ludzie po rozstaniu mogą się dogadywać tak dobrze.
A może by tak... ?
- Zayn ? - zapytałam słodko. - Pamiętasz naszą rozmowę o dziobangutanach ?
- O kim ? - Pezza zachichotała.
- Dziobangutanach.
- Zamknij się ! - zaczął wrzeszczeć Malik, a kilka głów obróciło się w nasza stronę. - Zamknij się, zamknij się, zamk...
- Spokojnie, wytłumaczę tylko Perrie o co chodzi.
- Nawet nie...
- Dziobangutany - przerwałam mu w pół zdania. - to połączenie ciebie i Zayn'a.
Perrie zrobiła wielkie oczy, a Mulat popatrzył na mnie wściekle i nim zdąrzyłam powiedzieć coś więcej, pociągnął ją w stronę tańczącego tłumu. Zadowolona wyciagnełam się kanapie, a po chwili usiadł koło mnie Harry z piwem w ręku.
- Gdzie Perrie ?
- Tańczy z Zayn'em.
- To po chuja ja to przynosiłem ? - popatrzył się na puszkę, po czym wypił całą jej zawartość jednym haustem i beknął potężnie.
- Jesteś obrzydliwy - popatrzyłam na niego z obrzydzeniem. Chłopak wzruszył ramionami. - To ty sobie tutaj siedź, a ja gdzieś pójdę czy coś.
Lekko wkurwiona, odeszłam od niego i zaczęłam bez większego celu chodzić po pokoju, co jakiś czas wypijając łyk z mojego drinka. Czułam już znajomy przypływ adrenaliny, który odczuwałam po wypiciu choćby najmniejszej dawki alkoholu. Byłam wtedy w stanie zrobić wszystko, co było skutkiem tego, że zawsze mi odwalało. Zyskiwałam również nadmierną pewność siebie oraz robiłam rzeczy, których normalnie nie byłabym w stanie.
Wzięłam jeszcze jeden kieliszek i zaczęłam przpatrywać się obecnym gościom. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałam tylu sław w jednym miejscu - Alexandra Burke, Tulisa Contostavolos, Ed Sheeran, Olly Murs, Caroline Flack ( ja jebe, co ona tutaj robi?! ), chłopaki z JLS ...
- Josh "Pan Seksowny Perkusista" Devine !
- Casandra Millet ! Gdyby nie fakt, że jesteś dziewczyną mojego kumpla, miałbym cię na liscie osób do zaliczenia !
- Cieszę się, że mogę w końcu się poznać.
- Ja ciebie też.
Przytuliłam chłopaka, który odszedł w stronę parkietu kręcąc tyłkiem na wszystkie strony. On również sporzył już sporą dawkę alkoholu. Tak właściwie, chyba wszyscy moi przyjaciele byli już upici. Przeszłam przez pokój i zobaczyłam Cher tańczącą z Perrie oraz Louis'a, który grał z grupką chłopaków i dziewczyn w jakąś beznadziejną pijacką grę. Zaledwie kilka metrów od nich, Danielle z Zayn'em zawijali w papier totaletowy wrzeszczącego Liam'a ( on jako jedyny chyba był w tym całym towarzystwie trzeźwy ). Fakt, że nigdzie nie znalazłam Harry'ego jakoś umknął mojej uwadze, bo w tym samym momencie, ktoś zadzwonił do drzwi. Zobaczyłam jak Nial marszczy brwi ( no dobra, on jeszcze nie pił, ale był jubilatem, więc musiał pozostać trzeźwy ), bo pewnie nie spodziewał się juz nikogo.
Przybył już mój prezent.
Zaczęłam przeciskać się przez tłum w stronę wejścia. Przed drzwiami stała trzymająca się za ręce para - chłopak o nażelowanych włosach, kolczyku w uchu i wargach rozciągniętych w uśmiechu oraz dziewczyna o  niesamowitych zielono-piwnych oczach.
- Mam nadzieję, że zaproszenie obliguje na dwie osoby ? - Justin Bieber mrugnął do mnie. - Uprzedziłbym wcześniej, ale jakoś nie było okazji...
- Spoko - machnęłam ręką. - Zapraszamy na salony.
Przeszliśmy do salonu, gdzie z początku nikt nie zwrócił na nas uwagi, wiec z czystym sumieniem mogłam wrzasnąć:
- HOOOOOORAAAAAAAN ! PRZYSZEDŁ TWÓJ PREZENT, DUPKU!
Niemal natychmiast chłopak znalazł się przy mnie. Przez chwilę nie mógł wymówić nawet jednego słowa.
- O Boże... - wydukał po kilku sekundach. - To Justin jest twoim moim prezentem od ciebie ?
- Zgadza się.
- Kochaaaaam cięęęęę !
Rzucił się na mnie i zaczął ściskać, ale szybko wyswobodził mnie i rzucił się na Justina oraz jego towarzyszkę.
- I was też kochaaaaaaam !
- Argh, Niall ! - wycharczał Justin.
- Puść ! - błagała dziewczyna. - Udusisz nas !
Ten jednak ciągle ich przytulał.
- Mam dzisiaj urodziny, a wy jesteście moim prezentem. Nie zapominaj o tym, Victorio.
Victoria zmrużyła gniewnie oczy, ale to co powiedział Niall miało sens, więc nie odezwała się już nic więcej. Blondyn uśmiechnął się jeszcze raz, ciągnąc za sobą tą dwójkę, a ja ruszyłam w stronę parkietu. Przetańczyłam kilka szybszych kawałków, wypijając przy tym kilkadziesiąt drinków, po czym poczułam, że zaraz zwymiotuję. Przepchnęłam się przez stojąca przy drzwiach od balkonu parę i już po chwili wypróżniałam zawartość swojego żołądka. Czułam w ustach ohydny posmak wymiocin, a moje długie włosy zaczęły lecieć mi na twarz. Przechyliłam się przez barierkę, nadal rzygając. Moje stopy oderwały się od ziemi i przez chwilę byłam pewna, że wylecę, ale po chwili czyjeś mocne dłonie złapały mnie w pasie, odgarniając włosy z twarzy. Po chwili torsje ustały.
- Dla ciebie już na dzisiaj chyba wystarczy - szepnął Harry.
Pokiwałam głową. Chłopak wziął mnie na ręce. Wtuliłam twarz w jego koszulkę. Ku mojemu zdumieniu pachniał swoimi ulubionymi perfumami, a nie alkoholem. Zrobiło mi się głupio, że wcześniej tak na niego nawrzeszczałam.
- Hazz... Przepraszam.
- Nie masz za co. Każdy mógł się wściec.
- Ale...
- Shh....
Otworzył kopniakiem drzwi od swojego pokoju, po czym je zamknął, ale mimo to nadal dochodziły nas hałasy z dołu, czemu nie powinniśmy się dziwić. Zresztą byłam tak zmęczona, że miałam na to wyjebane. Harry ułożył mnie w łóżku, po czym nakrył kołderką, a sam położył się obok, oplatając mnie ramionami.
Później był tylko sen.

Hej. :D Przepraszam, że tak późno, ale chyba wszyscy dobrze wiecie, że zaczęłam gimnazjum i staram się jakoś wszystko ogarnąć. Od tej pory, przynajmniej przez ten miesiąc, rozdziały będą dodawane raz w tygodniu. Też mnie to boli, ale nie mam wyboru. Liczę, że nie będziecie źli :)
Przepraszam osoby nie lubiące Justina, że to on był tą niespodzianką dla Niall'a, ale tak musi być. I może pewnie zauważyliście, że jedno-part o nim, łączy się z opowiadaniem ;) Tak jakoś mi się wzięło i napisało xd
Tak wogóle, proszę moich kochanych anonimowych o podpisywanie się jakoś, żebym mogła was rozróżniać. 
Kocham was xx

31 sierpnia 2012

Rozdział 24

Obudziłam się w ramionach nagiego Harry'ego. Rękę trzymałam na jego piersi, a głowę na ramieniu. Uniosłam lekko głowę i zobaczyłam porozwalane po pokoju ciuchy ( w niektórych przypadkach raczej ich strzępki ), które sprawiły, że uśmiechnęłam się promiennie do własnych myśli i oplotłam Hazzę nogą w pasie, jeszcze nie mając dosyć jego ciała. No bo zresztą, kto by nie miał ? Było perfekcyjne, a mi było w końcu dane zobaczyć je w każdym calu.
Styles nauczył mnie, że powinniśmy żyć tym, co jest teraz. Nie rozpamiętywać przeszłości ani nie planować tego, co będzie kiedyś, bo inaczej będziemy tracić tych, których kochamy. Czasem po prostu trzeba dać porwać się emocjom i czekać na to, co przyniesie nam los.
Takie życie mogłoby mi odpowiadać - beztroskie, bez żadnych zasad oraz zobowiązań. Kładłabym się spać jako jedna, a budziłabym się jako zupełnie inna osoba, obdarzoną zupełnie odmienną osobowością. Tylko, że takie życie nie byłoby dobre na dalszą metę. A ja musiałam dbać o swoją reputację.
Westchnęłam ciężko. Oj tak, odkąd zaczęłam być z Harry'm, musiałam o wiele bardziej dbać o swoją prywatność, bo śledziły mnie miliony par oczu, czekające na choćby najmniejsze potknięcie. Ci ludzie nie mieli serca. Dobrze wiedziałam, jak wielką pałają do mnie nienawiścią. Dla nich mogłam równie dobrze zginąć. Ich serca, twarde jak lód, nie obeszła by zbytnio moja śmierć...
Cholera jasna, pomyślałam, budzę się rano, po tym jak pierwszy raz kochałam się z moim chłopakiem i myślę o osobach, które mnie nienawidzą. Ja pierdolę, chyba mam coś z głową.
Pokręciłam głową i zerknęłam na zegarek, a jako, że wskazywał godzinę wczesno ranną, czyli siódmą trzydzieści,  można spokojnie poleżeć. Nim zdąrzyłam wtulić się w muskularny tors Harry'ego, drzwi od pokoju gwałtownie się otworzyły i jakaś półnaga postać, zaczęła skakać po łóżku, wrzeszcząc z radości:
- TAK KURWAAAA ! MAM JUŻ DZIEWIĘTNAŚCIE LAT ! KURWA ! KURWA ! KURWA ! ZORGANIZUJĘ NAJLEPSZY PARTY-HARD JAKI TYLKO MOŻNA !
- Zamknij się - jęknął Harry. - Nie widzisz, że śpimy ?
- Śpi to się w nocy - zauważył inteligentnie Niall, siadając w nogach łóżka.
- Ale kto powiedział ci, że oni w nocy spali ? - dobiegł nas roześmiany głos. - Bo mieli chyba jakieś inne zajęcia.
Louis stał oparty o framugę drzwi, uśmiechając się promiennie. Na ten widok coś zaczęło we mnie tańczyć, skakać i krzyczeć. Widok takiego Tomlinsona był jak balsam dla mojej duszy. Ten człowiek powinien mieć zakaz nie nie uśmiechania się. Wygląd jego rozpromienionej twarzy dawał wszystkim natychmiastową radość do życia.
Ale mimo to, nic nie dawało mu prawa do wnikania w nasze życie seksualne.
- Pieprz się Lou - powiedzieliśmy jednocześnie z Harry'm, naciągając kołdrę na głowy.
- Mam się pieprzyć ? - wybuchnął śmiechem, któremu zawtórował Niall. - A czy nie przypadkiem to robiliście ostatniej nocy ? Bo było straaaasznie głośno.
Nie to, żeby coś, bo cholernie kocham Louis'a i nie chcę, żeby cierpiał, ale wolałam już kiedy rozpaczał po rozstaniu z Eleanor, bo wtedy nie musieliśmy znosić jego głupich odzywek. Znaczy się, był wtedy na tyle załamany, że stracił całą chęć do życia....
Jak tak sobie myślę, to brzmi to jeszcze gorzej.
Nagle w pokoju rozległ się kojący, spokojny głos Liam'a:
- Louis, Niall, cholera jasna. Dajcie im trochę prywatności.
Chciałam wylecieć z łóżka i uściskać go z wdziecznosci, ale później przypomniałam sobie, że jestem całkowicie naga. Nie opuściłam, więc mojej kryjówki, ale odnotowałam w myślach, żeby mu jakoś podziękować.
Chwilę później głosy chłopaków znalazły się na korytarzu, a ktoś, najprawdopoodbniej Liam, zamknął za sobą drzwi. Wynurzyłam się spod kołdry. Harry zrobił to samo. Jego rozczochrane loki były jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle, co oznaczało, że na głowie miał jedną, wielką szopę. Ale mimo to nie przestał być mniej seksowny i pociągający.
- Jak się spało ? - powiedział z promiennym uśmiechem.
- Się nie spało - wybuchnęliśmy śmiechem. - Ale poza tym bardzo dobrze. Póki Niall mnie nie obudził.
Harry westchnął ciężko.
- Horan w każde swoje urodziny zachowuje się chujowo zarozumiale i idiotycznie. Ale ponieważ jesteśmy zajebistymi przyjaciółmi, wspaniałomyślnie mu to wybaczamy. No i to tylko taki jeden dzień w roku.
- A masz dla niego jakiś prezent czy coś ?
Po jego pobladłej twarzy wywnioskowałam, że nic nie kupił. Wybuchnęłam śmiechem, a mój chłopak tym razem poczerwieniał ze złości.
- Bo ty niby coś dla niego masz ?
- Nie mam - powiedziałam spokojnie. - Ale mam już pomysł.
To była święta prawda. Chodziło mi to już po głowie od wczorajszego wieczora, kiedy przypomniałam sobie jakie obchodzimy następnego dnia święto. Dość łatwe w realizacji, aczkolwiek konieczna była pomoc kogoś dobrze ustawionego. Takie naprzykład Paul'a. Facet miał kontakty i z chęcią by mi pomógł.
- Potrzebuje tylko numeru do Paul'a.
- Nie ma sprawy - chłopak wzruszył ramionami, ale momentalnie posmutniał. - A co ja mu dam ?
- Swoją kartę kredytowa na tyle minut, ile kończy lat. W jego przypadku będzie to dziewiętnaście.
Chłopak popatrzył się na mnie, jak co najmniej na anioła.
- Jesteś genialna - powiedział z uznaniem.
- To nie mój pomysł, tylko z Plotkary.
Hazz chciał coś powiedzieć, ale przerwał u dzwonek do drzwi, zwiastujący przybycie najprawdpodobniej rodziny Niall'a. Popatrzyliśmy się na siebie porozumiewawczo. Chłopaki to jedno, a ich rodzina drugie. Nie chcieliśmy, żeby zobaczyli nas... w takiej sytuacji. Szybko zerwaliśmy się z łóżka. Niestety okazało się, że w mojej sukience poszedł zamek i mój chłopak musiał dać mi coś z moich rzeczy. Wybrałam biały podkoszulek, który od biedy mógł ujść za damski i szare dresowe spodnie, które musiałam mocniej ścisnąć gumką, bo zwyczajnie spadały mi z tyłka.
Kiedy pokazałam się tak ubrana Harry'emu, wybuchnął niepochamowanym śmiechem i uspokoił się dopiero, gdy zagroziłam mu, że wrzucę do internetu coś kompromitujacego. Zresztą niepotrzebnie się poddał, bo i tak bym tego nie zrobiła. Głupek.
Chwile później i Harry był przebrany. Wzięliśmy się za ręce, by zejść na dół, gdzie czekali już na nas uśmiechnięty Louis ( dzięki Bogu, bo miałam wrażenie, że tamto w pokoju to był jeszcze sen ), Liam smażący jajka na patelni, Niall pożerający wszystko co nadwinie mi się pod rękę oraz ( ku mojej radości ) Cher, która rozmawiała z czwórką nieznanych mi osób - niewysoką blondynką o życzliwym spojrzeniu, postawnym, ale łysiejącym już mężczyzną, młodym facetem i jakimś nastolatkiem, młodszym ode mnie może o rok.
Podsumowywując - siedzieli przede mną państwo Horanowie, brat Niall'a, Greg, a ten młodzik to był chyba jego kumpel Sean.
- Dzień dobry wszystkim - powiedział głośno Harry.
- Harry, złotko - mama Horana zerwała się na równe nogi i ucałowała mojego chłopaka w obydwa policzki. - Jak ty wyrosłeś !
- Wydaje ci się - zaśmiał się.
- A ty pewnie jesteś Cassie, tak ? - kobieta uśmiechnęła się do mnie.
- Zgadza się - odpowiedziałam jej tym samym. - Cieszę się, że mogłam panią poznać.
- Ja również kochanie, ja również - nie wiedzieć czemu, ale po tych słowach momentalnie ją polubiłam. - Tworzycie naprawdę przeuroczą parę.
Oboje radośnie wyszczerzyliśmy się, by chwilę później przywitać się również z męskim gronem oraz Cher. Dziewczyna była uśmiechnięta, więc przez chwilę do mojego serca wkradła się myśl, że może ona i Niall są już razem, ale niestety nie zachowywali się jak para. Powinnam być wogóle wdzięczna, że zachowują się wobec siebie normalnie, nie wrzeszczą, nie krzyczą i nie płaczą. Ale śmiali się wesoło, więc mogła uznać, że znowu są przyjaciółmi.
Teraz tylko dowiedzieć się czy Niall nadal coś do niej czuje i misja zakończona.
- Gdzie jest Zayn ? - zapytał Harry.
- Poszedł chyba kupić prezent dla Niall'a - powiedział Liam, ale Horan momentalnie mu przerwał:
- Zapomniał, tak ?! - nasze zgodne milczenie uznał za potwierdzenie swoich słów. - Niech on tylko wróci to...
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i stanął w nich Zayn, trzymający w jednej dłoni pachnącą torebkę z Nando's, a w drugiej podłużne, prostokątne pudełko. Dodatkowo, do jego rąk przyczepione były kolorowe baloniki z napisem "Happy Birthday Nialler". Mimo zmęczonego oblicza, Mulat uśmiechał się promiennie i wyglądał na podekscytowanego.
Oczy wszystkich zebranych zwróciły się na Niall'a, który pobladł, przypominajac sobie swoje wcześniejsze słowa. Może i Zayn zapomniał o jego urodzinach, ale teraz się postarał, więc należało mu się wybaczenie.
- Zaynulko, moja kochana - rzucił się w kierunku zdumionego Malika i pocałował go mocno w oba policzki.  - Jak ja cię kochaaaaaaam. Nando's z samego rana to coś, co małe Niall'e lubią najbardziej. A jeszcze te baloniki... Czy to prezent ? Dla mnie ? Nie musiałeś !
Blondyn wyrzucał z siebie te słowa z prędkością karabinu maszynowego, a chwilę później rozrywał ozdobny papier z pudełka, które okazało się takim od butów. Uniósł pokrywkę i wydał okrzyk zachwytu, po czym uniósł do góry parę białym mercuriali.
- Kurewsko zajebiste - szepnął.
- Niall ! - pani Horan spojrzała na syna z niezadowoleniem. - Wyrażaj się słońce.
- Przepraszam, ale one są naprawdę świetne - uśmiechnął się do Zayn'a, który nalewał sobie właśnie soku do szklanki.
- To cud, ze o tej porze było cos otwarte - puścił do nas oko. - A wy co mu daliście ?
- Od nas dostał zegarek - głos pana Horana zadudnił w kuchni, a jego syn z dumną uniósł rękę, pokazując prezent. - Czyste srebro.
-  Piłkarzyki - Cher spojrzała się na Niall'a, a on natychmiast się rozpromienił.
- Ja dałem mu maszynę do robienia waty cukrowej.
- Tylko, że nie połączyłeś do niej żadnych chemikaliów z których się ją robi, Tomlinson !
- Zamknij się.
- Sam się...
- Ode mnie dostał koszulkę z autografem Drogby - przerwał mu Liam, nie chcąc dopuścić do dalszej kłótni.
- Ja dałem mu zestaw do konserwacji gitary - dodał Greg.
- Atlas grzybów - Sean uśmiechnął się rozbrajająco.
Wybuchnęliśmy z Haryr'm śmiechem, ale chwilę później zamilkliśmy, bo Horan popatrzył na nas ponuro i uniósł potężny tom, po czym syknął do Cullen'a coś o tym, że on mu się jeszcze za to odwdzięczy. jego przyjaciel nie wyglądał na zbytnio przejętego.
- A wy ? - zapytał Greg. - Co mu daliście ?
- Jeszcze nic - powiedział szybko Harry. - Ale zabieram Niall'a na zakupy.
Wszystkie głowy odwróciły się w moja stronę, wyraźnie oczekując odpowiedzi.
- Mój prezent do niespodzianka.
Zaczęli mnie błagać, żebym powiedziała im coś więcej, ale musiałam pozostać nieugięta na wszelkie prośby i błagania. Nie miałam w końcu pewności czy mi się uda.
- To dasz mi ten numer ? - popatrzyłam na Hazzę, który szybko wklepał na mojej do mojego telefonu ciąg cyfr. - Okej, mam wykład. Będę o piętnastej.
- Odbierz po drodze tort - powiedział do mnie Liam. - Zadzwonię do nich i powiem, że ty go weźmiesz, dobrze ?
Kiwnęłam głową, po czym wyszłam z domu. Ku mojemu zdumieniu nie padało, a wręcz przeciwnie - świeciło piękne słońce i było ciepło. Dobra pogoda na imprezę.
Po tych słowach, wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer, który niedawno otrzymałam od Harry'ego. Jeden sygnał... Drugi... Trzeci...
- Halo ?
- Paul ? - usmiechnęła się i wyjęłam z torby okulary przeciwsłoneczne, po czym wsadziłam je na nos. - Mam do ciebie pewną sprawę.

***

Pieć minut po wyjściu Cassie, do domu weszła Danielle.
- Dobra, mam obmyślony plan działania - krzyknęła, a my spojrzeliśmy na nią zdumieni. - Oj, darujcie sobie do kurw nędzy...
W tym momencie zauważyła, że oprócz nas w pokoju znajdują się jeszcze państwo Horanowie i spłonęła szkarłatnym rumieńcem. Wszyscy, nawet Liam, wybuchnęli śmiechem.
Całe szczęście, chwilę później wszystko było już okej i Danielle mogła przekazać nam swój pomysł:
- Tak więc, pan - wskazała na ojca Niall'a. - I wy - pokazała jego synów i Sean'a. - Idziecie na mecz.
- Mecz ?
Dan uśmiechnęła się i wyjęła z torby cztery podłużne karteczki.
- Nie pytaj się skąd je mam, bo i tak ci nie powiem.
Położyła je na dłoniach Niallera, a jego oczy zaświeciły się.
- O. Mój. Boże - powiedział z niedowierzaniem. - Bilety na derby Londynu ?! Wyprzedano je z jakiś tydzień temu.
- Mówiłam, żebyś nie pytał - popatrzyła na niego ze złością. - To wy już idźcie.
- Ale Niall nie ma ode mnie prezentu - zaprotestowałem, kiedy chcieli wychodzić.
- Ty będziesz mi tu potrzebny - rzuciła Danielle.
Popatrzyłem się bezradnie na Farbowanego Blondyna, który machnął reką, jakby chciał mi powiedzieć, że w tym roku mi wybacza. Postaram się jakoś dorzucić do prezentu od Cassie.
Chwilę później, męskiej części rodziny Horanów oraz Sean'a już nie było. Po czym Danielle wróciła do omawiania dalszego ciągu swojego planu. Okazało się, że ja i pani Horan zajmujemy się kuchnią, Liam i Lou gośćmi, Cher i Zayn dekorowaniem wnętrza, a nad całością miała czuwać niezastąpiona Dani.
Wszystko nam wychodziło, wszystkie potrawy były pyszne, wszyscy goście przyjmowali zaproszenia, a dekoracje były wspaniałe. I tak miało pozostać - perfekcyjnie w każdym calu.
- Harry - nad uchem usłyszałem zdenerwowany głos Danielle. - Przepraszam bardzo, ale tego nie da się zjeść.
- Mówisz ? Bo ja uważam, że są świetne.
Brunetka stałą obok mnie, kręcąc głową na przygotowane przed chwilą ciasteczka. Były na nich głowy Leprachunów, co było pomysłem pani Horan, która chciała dodać jakiś irlandzki akcent. Teraz kobieta patrzyła się na nas z lekkim zdumieniem.
- Nie, ich nie da się zjeść ! Są ohydne !
- Niall jest wszystkożerny. Nie będzie miał nic przeciwko.
- Chcesz go otruć ?!
- Jego nie - zaśmiałem się złośliwie.
- Mnie ?!
- Tak ciebie.
- Jak możesz ?!
- Nie mam uczuć.
- Masochista.
Wybuchnąłem śmiechem.
- Ale mnie obraziłaś.
- Utop się, Styles !
- Nie dzięki, nie skorzystam.
- To powiem Cassie !
- Niby o czym ?
- Że zachowujesz się wobec mnie jak cham.
- Przesadzasz.
- Nie przesadzam.
- Zaczynasz mnie wkurzać.
- A ty mnie.
- Get out of my kitchen!
Danielle spojrzała się na mnie, po czym kącik jej ust powoli uniosły się ku górze. Wyglądała tak jakby próbowała się nie roześmiać. Słabo jej to wychodziło. Zaczęła śmiesznie marszczyć nosek, zawzięcie mrugając oczami, a ramiona zaczęły się jej trząść. W końcu jednak nie wytrzymała i wybuchnęła gromkim śmiechem, któremu chwilę później zawtórowałem. Pani horan przez chwilę patrzyła się na nas ze zdumieniem, ale po chwili do nas dołączyła. Nasze śmiechy odbijały się po kuchni, przez to zajrzała do niej głowa Liam'a, ale chłopak nie wiedząc o co chodzi, szybko ją schował.
Chwilę później do kuchni zajrzała jeszcze jedna głowa, tym razem blondwłosa.
- Czemu się tak śmiejecie ? - powiedziała Cassie pogodnie, obładowana kilkoma torbami i trzymająca przed sobą duę białe pudełko, po czym odstawiła je na kuchenny blat.
- A tak sobie - mruknęła Dani, ocierając łzy. - Ej, możesz skoczyć na górę i przynieść płytę z filmikiem dla Niall'a ?
- Jasne. Gdzie jest ?
- Kładłam ją chyba w pokoju Hazzy.
Dziewczyna zniknęła z kuchni, a my zajęliśmy się pracą. Zdąrzyliśmy upiec kolejną blachę ciasteczek i zrobić dwie sałatki, podczas gdy Cassie nadal nie wracała. Swoim zwyczajem zacząłem się martwić i już po chwili wchodziłem na górę. Nie miałem bladego pojęcia co mogło ją zatrzymać. Oczywiści natychmiast zacząłem myśleć o najgorszym, ale natychmiast wyrzuciłem te myśli z głowy. Przeszedłem korytarzem i otworzyłem drzwi od pokoju.
Casandra siedziała na podłodze, obracając w rękach płytę, a na ekranie telewizora skakały mrówki. Na jej twarzy nie mogłem doczywać sie niczego, oprócz wielkiego szoku i zaskoczenia. Byłem ciekawy co mogło ni ą tak wstrząsnąć.
- Ej, mała, co jest ?
Bez słowa podała mi płytę, a ja zaniemówiłem. To co trzymałem w dłoniach było moją najpilniej strzeżoną tajemnicą, którą chciałem zabrać do grobu. Nikt nie powinien sie o niej dowiedzieć, a ja bezskutecznie próbowałem o niej zapomnieć.
Larry Stylinson sextape.

Witajcie zacne Directionerki ! Rozdział miał być wczoraj, ale z pewnych powodów, o których nie chcę i nie mam siły już mówić, pojawił się dzisiaj. Ogólnie uważam go za udany, ale bez przesady, bo mogłam napisać go lepiej.
Co do końcówki... nie mogłam się powstrzymać xd Taki malutki akcencik Larry'ego, haha :) Jeśli macie co do tego jakieś niejasności, wszystko wyjaśni się na 100 % w następnym rozdziale.
I pragnę jeszcze gorąco podziękować wszystkim za milutkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Jesteście mega kochani :)
Kocham was xx

25 sierpnia 2012

Rozdział 23

Stałam z założonymi na wysokości piersi rękami i patrzyłam niecierpliwie na zegarek. Harry spóźniał się, co było do niego kompletnie niepodobne. W moim umyśle zakiełkowała myśl, ze zapomniał. Zaschło mi w gardle. Ale niby jak ? Przeciez sam dzisiaj dzwoni i przypominał. Może zabrał kogoś innego ? Moze coś mu się stało, moze miał wypadek ? Nie, nawet tak nie myśl, skarciłam się w myślach, zaraz przyjedzie tu cały i zdrowy, z czerwoną różą w ręce. Będzie miał na sobie czarne rurki, białą koszulę i granatową marynarkę, z podwiniętymi rękawami, a jego loki będą tak samo przyjemne w dotyku jak zawsze. Na policzkach będą te same urocze dołeczki, które tak bardzo uwielbiam, zaś malinowe wargi będzie rozjaśniał ten sam promienny uśmiech...
- Przepraszam za spóźnienie - wysapał ktoś, przyciągając mnie do siebie i całując mnie w usta. - Cały Londyn zakorkowany.
Po tych słowach Harry uśmiechnął się do mnie, wręczając mi długą, czerwona różę, a wyglądał tak samo, jak dosłownie przed chwilą w moich myślach. Nie mogłam otrząsnąć się ze zdumienia. Przeciez to zwyczajnie nie możliwe.
A moze jesteś jasnowidzką, co ?
- Ej, wszystko okej ? - Hazza przypatrzył mi się z troską.
- Tak, wszystko okej - uśmiechnęłam się. - Cieszę się, że jednak nie obraziłeś się na mnie aż tak bardzo.
- Uhm... - spuścił wzrok, po czym złapał mnie za rękę i zaprowadził do samochodu. Szarmancko otworzył przedemną drzwi, a następnie wsiadł sam. - To ty powinnaś być na mnie wściekła. Zachowałem się po prostu chamsko. - powiedział zapalając silnik. - I pomysł z wyciagnięciem Louis'a do klubu chyba też nie był dobry. Odkąd wróciliśmy, ciągle żłopie butelkę za butelką. Liam na początku się go nawet nie czepiał, bo myślał, ze musi odreagować czy coś, ale kiedy wychodziłem, się już widocznie martwił, czyli najprawdopodobniej niedługo zamknie przed nim barek.
Zamilkł i nasze myśli powędrowały w stronę biednego Lou. Rozumiałam, że był załamany, no bo zresztą kto by nie był na jego miejscu, ale to co on robił to już jest przesada. Powinien właśnie pokazać Eleanor, że to co ona mu zrobiła nic go nie obchodzi. A tak ukazał swoją słabość. Biedny, biedny Lou...
- Ale tak wogóle, to ja nie byłam lepsza - powiedziałam, przerywać milczenie. - Powinnam mieć w dupie to co powiedziałeś i zająć się Tomlinsonem. A później po wyjściu zaczęłam wrzeszczeć na paparazzi.
- Hahahaha - Harry zaczął się śmiać, jak opętany. - Ale, ze co ?
Opowiedziałam mu całą historię, a on wybuchnął jeszcze głośniej. Bałam się, że chichocząc, chłopak straci władzę nad autem i rozbijemy się na pobliskiej latarni bądź czerwonej budce telefonicznej, ale ktoś chyba nad nami czuwał, bo nic się nie stało. Znaczy się, rozjechaliśmy prawie jakiegoś pieszego, ale zdąrzył uciec, więc nic takiego się nie stało. O ile koleś nie będzie chciał podać nas do sądu. Ale wątpię, żeby spisał rejestrację. A nawet jeżeli, to autograf od Hazzy chyba załatwił by sprawę...
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, było za dziesięć ósma, czyli dokładnie dziesięć minut do rozpoczęcia koncertu. Szybko wysiedliśmy z samochodu, by po chwili, kierowani przez jedną z wolontariuszek, zająć wygodne miejsca tuż przez sceną, która osłonięta była jeszcze czerwoną kurtyną. Na samej auli panował jeszcze gawr oczekiwania. Nie przyłączyliśmy się do niego, tylko siedzieliśmy w ciszy, przytuleni do siebie.
W takich chwilach, jak ta, było idealnie. Bo kiedy milczeliśmy, nie mieliśmy możliwości do żadnej kłótni, które zdarzały się nam o wiele częściej niz innym parom. Ale dzięki temu byliśmy inni, a więź nas łacząca o wiele mocniejsza. I pomyśleć, ze od naszego pierwszego spotkania minęły niecałe dwa tygodnie. Dwa najpiękniejsze tygodnie w moim życiu, dzięki którym odkryłam swoje miejsce na ziemi i dzięki, którym moje życie stało się o niebo lepsze.
Harry, Louis, Danielle, Cher, Liam, Niall, Zayn... Po krótkim namyśle dodałam do tej listy Brian'a i uśmiechnęłam się ciepło do swoich myśli. Tych wspaniałych ludzi mogłam uważać za swoją drugą, ale jedyną kochającą mnie rodzinę. To oni pokazali mi, jak to jest kochać i jednocześnie być kochanym. Gdybym kogoś z nich straciła...Nigdy bym się po tym nie pozbierała - zbyt wiele dla mnie znaczyli.
Nagle rozległy się piski, które przerwały moje rozmyślania. Na scenę weszła bowiem Adele, a wszyscy łącznie z nami, podnieśli się z miejsc. Włosy zaczesane miała do góry i widać było zarysowany już wyraźnie brzuszek. Miała na sobie prostą, czarną kreację, mieniącą się jednak wszystkimi kolorami tęczy. Uśmiechała się promiennie do widowni, jakby tym jednym uśmiechem, chciała pokazać miłość do swoich fanów. Usiadła na wysokim krześle na samym środku sceny i zaczęła śpiewać, dobrze znane mi nuty :
When will I see you again?
You left with no goodbye, not a single word was said
No final kiss to seal any sins
I had no idea of the state we were in.

Tłum zaczął kołysać się na boki, jedoczesnie unosząc do góry ręce. Ja sama przytuliłam się do Harry'ego, a on objął mnie mocno.
- Kocham cię - szepnęłam dostatecznie głośno, zeby mnie usłyszał. - I dziękuję, że wygrałeś dla mnie te bilety. Jesteś najlepszym chłopakiem na świecie.
Hazz nie odpowiedział, tylko popatrzył mi bardzo głęboko w oczy, po czym złożył na moich ustach ciepły pocałunek. Jego wargi, jak zawsze smakowały cudownie - tym razem wyczuwałam w nich mieszankę czekolady i hm... mięty ? Tak, mięty. Pogłębiłam nasz pocałunek, chcąc posmakować go jeszcze bardziej, ale ku mojemu zdumieniu Harry odsunął się.
- Przyszliśmy tu na koncert, a nie po to , zeby się całować. Burknęłam coś w odpowiedzi i walnęłam go w ramię. Zaśmiał się w odpowiedzi, ale jakby dla świetego spokoju, pocałował mnie w czoło.
- Tak lepiej.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. I tak, przytuleni do siebie wsłuchaliwaliśmy się w śpiewający, anielski głos.

***

- Ała !
- Cicho, bo ich obudzisz !
- Ale uroczo wyglądają, co nie ?
- Jak takie małe owieczki.
- Owieczki ?
- No, może jak małe pieski. Owieczkę przypominasz bardziej ty.
- To znaczy ?
- No wiesz, te twoje loczki...
- Aha, więc moze od dzisiaj będziesz mnie nazywała swoją owieczką ?
- Owieczka.
Przewróciłem oczami i wyciągnąłem Cassie z salonu, gdzie spali słodko LiLo i pociągnąłem w stronę schodów. Na paluszkach przeszliśmy przez korytarz, po drodze zaglądając po wszystkich pokoi, by upewnić się czy są puste, bądź, czy ktos w nich śpi. Całe szczęście, Zayn wyciągnął gdzieś Niall'a, wiec formalnie rzecz biorąc, cała chatę mieliśmy wolną.
Weszliśmy do mojego pokoju, uprzednio zamykając drzwi, by mieć pewność, że nikt, ani nic nam nie przeszkodzi. Zrzuciłem marynarkę na bok, a gdy się odwróciłem, moja dziewczyna stała przy oknie, wpatrując się w bezchmurną noc. Słyszałem tylko urywany szloch.
- Ej - zmartwiłem się. - Co jest ?
Cassie odwróciła się. Po jej twarzy spływały łzy, które pod wpływem tuszu, malowały jej policzki na czarno. Otarła je nerwowym gestem. Nienawidziła płakać, bo uważała to za pewną oznakę słabości. A ona na każdym korku chciała pokazywać, jaka jest silna.
- Chodzi o to, że - chlipnęła. - Teraz wszystko jest takie perfekcyjne, ponieważ mam chłopaka, który mnie kocha, cudownych przyjaciół, którzy zawsze będą mnie wspierać, a moja rodzina nie nie odzywa się do mnie. Ale to jest teraz. Kiedyś na pewno przeminie, rozumiesz ? Wszystko się zmieni. A ja kocham moje życie, takim jakie jest i nie chcę żeby się zmieniało.
Złączyłem jej dłonie i uniosłem do swojej piersi.
- Tak, masz rację, wszystko kiedyś minie. Ale musisz nauczyć się żyć chwilą, bo inaczej wkrótce już wszystko straci dla ciebie sens.
Przez chwilę patrzyła się na mnie dokładnie, jakby rozważała za i przeciw. W końcu na jej twarzy pojawiło się cos na kształt uśmiechu.
- A więc mówisz, że muszę żyć tym, co jest teraz ?
- No tak.
- Spontanicznie, nie myśląc o tym, co będzie jutro ?
- Do czego zmierzasz ?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, po czym gwałtownie przyciągnęła mnie do siebie, chwytając w obydwie dłonie moją koszulę i brutalnie wpija się w moje usta. Niemal natychmiast dostała się swoich językiem do ust, nie dając mi nawet czasu bym mógł zaprotestować. Jedną rękę wplotła w moje loki, a drugą złapała mnie za tyłek, powodując mój cichy jęk, który jednak zignorowała, nadal całując mnie zachłannie.
Pchnęła nas na łóżko, po czym zeszła z ust i zaczęła całować moją szyję, co jakiś czas zostawiając na niej malinki. W miedzy czasie zaczęła rozpinać moją koszulę, po czym rzuciła ją w róg pokoju. Znowu powróciła do moich ust, z których wyrwał się jęk protestu. Nic sobie jednak z tego nie robiła, zwiedzając językiem wnętrza mojej buzi. Nagle, zupełnie niespodziewanie, ugryzła moją wargę, powodując, kolejny już zresztą, jęk z moich ust. Usłyszałem, jak zaśmiała się złośliwe, a po chwili jej słodki głos, znalazł się przy moim uchu.
- Niby to ty zawsze kontrolujesz sytuację, niby to ty zawsze jesteś Panem i Władcą, a teraz popatrz. Popatrz co zrobiła z tobą zwyczajna dziewczyna.
Zadrżałem, bo musnęła zębem płatek mojego ucha, powodując, że rosnące podniecenie w moich bokserkach osiągnęło niemalże punkt kulminacyjny. Dłużej już nie wytrzymam.
- Cassie, uhm... Zrób to, błagam.
Uśmiechnęła się zwycięsko, ale całując mnie po torsie, rozpięła mi guzik w rurkach, po czym zdjęła je, rzucając, podobnie jak koszulę w kąt. Spojrzała mi prosto w oczy i uniosła językiem gumkę moich bokserek, obserwując jak mój kolega unosi się jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Z uśmiechem, delikatnie pocałowała mnie w usta, po czym jednym gwałtownym ruchem je zdjęła, ukazując mojego członka stojącego na baczność.
No i byłem kompletnie nagi podczas, gdy Cassie miała na sobie sukienkę, a jej fryzura nadal była perfekcyjnie ułożona. Pierdolić wszystko, chcę zobaczyć ją nago.
Uniosłem się po czym przekręciłem tak, że to Cass znalazła się podemną. Wyglądała na zaskoczoną, ale zdumienie na jej twarzy szybko zmieniło się w rozkosz, bo zacząłem obrarowywać czułymi pocałunkami jej szyję. Szybko dobrałem się do zapięcia jej sukienki, a po chwili dziewczyna była już w samej bieliźnie. Nie wiem czemu, ale dopiero teraz zauważyłem, jak duże ma piersi. Złożyłem na obu namiętne pocałunki i pobudzony jej jękami, rozpiąłem stanik i zacząłem je masować.
- Harry - jęknęła.
- I niby nie kontroluję sytuacji ? - zaśmiałem się ironicznie. - To patrz.
Złapałem za brzeg jej koronkowych majtek i jednym gwałtownym ruchem je z niej zerwałem. Dziewczyna krzyknęła z bólu, ale szybko zamknąłem jej usta pocałunkiem.
- Przepraszam kochanie - szepnąłem, patrząc jej prosto w oczy. - Nie chciałem sprawić ci bólu.
- Wszystko jest okej - uśmiechnęła się łagodnie. - Naprawdę.
- Jesteś pewna, ze chcesz to zrobić ? Kocham cię i nie chcę do niczego zmuszać.
- Zrób to, Harry. Po prostu zrób.
Popatrzyłem na nią, jakby chcąc zobaczyć w jej twarzy, coś co zaprzeczało by słowom, które właśnie wypadły z ust Cassie, ale nic takiego nie zobaczyłem.
- Pieprz mnie idioto - warknęła, widząc moje niezdecydowanie. - Pieprz mnie, żebym jutro nie mogła wstać z łóżka.
Tego powtarzac mi nie było trzeba. Jednym gwałtownym ruchem wszedłem w nią. Dziewczyna jęknęła z bólu, ale kiedy chciałem przerwać, popatrzyła się na mnie groźnie, jakby chciała mi powiedzieć, że jeśli to zrobię, już nie żyję. Tak więc wszedłem w nią jeszcze raz, tym razem łagodniej, a gdy miałem pewność, że wszystko okej, wykonałem kilka gwałtowniejszych ruchów, które zaowocowały kolejnymi jękami. Tym razem jednak, nie należały one tylko do Blondynki.
Spocone i rozgrzane ciało Cassie wiło się podemną, a ja wyczułem, że i ja sam zaraz dojdę. Z coraz większa trudnością wykonywałem ruchy, ale wiedziałem, że zaraz otrzymam rozkosz w najlepszym wydaniu.
Doszliśmy oboje, w tym samym momencie, krzycząc imię tego drugiego. Oboje wyczerpani opadliśmy na łóżko. Casandra niemal natychmiast przywarła do mnie kładąc dłoń, na nagim torsie.
- Cieszę się, że to byłeś ty - zamruszała, wtulając się w moje ciało. - Cieszę się, że to była osoba, którą kocham.
Objąłem ją tak, ze każdy centymetr naszego ciała się stykał. W tej momencie tworzyliśmy nierozerwalną jedność. Byliśmy jak jeden, perfekcyjne funkcjonujacy organizm.
- Kocham cię - odpowiedziałem. - I zawsze, bez względu na wszystko bede przy tobie.

Aloha Directioners ! Jak mija wam końcówka wakacji ? Bo ja staram się wykorzystać ją tak bardzo jak się da :D  O szkole staram się nie myśleć, bo fakt, ze idę do gimnazjum zaczyna mnie przerażać, haha :) 
Jak widzicie ten rozdział jest +18... Uważam, że nie powinnam sęe za to zabierać, no bo nie powinno pisać się czegoś, czego sie nigdy nie przeżyło. Mimo to, starałam się jak najbardziej mogłam, w wielkiej mierze wzorujac się na imaginach. Nie kopiowałam ich zbytnio, starając dodać własne słowa. Nie wiem za bardzo z jakim skutkiem, wiec proszę was o szczere oceny.

Kocham was xx